Zapraszam na część pierwszą mojej drugiej miniaturki pt. "Jestem tu, by ci pomóc".
Zapraszam Was także na 9 rozdział mojego głównego opowiadania który pojawił się 30.12.2014: klik
***
-Sprawa jest bardzo skomplikowana,
pani Weasley... - zaczął staruszek w białym kitlu, który najwyraźniej ledwo już
chodził, lecz młoda lekarka mu przerwała, poprawiając go ze złością wymalowaną
na twarzy.
-Granger, panie doktorze, Granger.
-Och, najmocniej przepraszam, ciągle zapominam. No w każdym razie pacjent nie wygląda na zbyt... ekchem, jakby to ładnie ująć...
-Skorego do współpracy? - podsunęła brunetka, a jej zacięta mina została zastąpiona lekkim uśmiechem.
-Dziękuję bardzo za podpowiedź! No więc, pani Granger, pacjent przyjechał jakiś tydzień temu, gdy była pani na urlopie i nic nie możemy z nim zrobić. Jego służący znalazł go w łazience, miał podcięte nadgarstki, nikt nie wie, co nim kierowało. Nasi najlepsi psychologowie próbowali się z nim porozumieć, ale on tylko wysyła ich do wszystkich diabłów i rzuca wszystkim, co wpadnie mu w ręce, jednak żaden z lekarzy nie równa się z panią, pani Granger.
Szli szybko korytarzem w kierunku izolatki, gdzie znajdował się ten niebezpieczny pacjent. Oddział zamknięty Janusa Thickeya w świętym Mungu był chyba najsmutniejszym oddziałem w całym szpitalu. Były tu osoby, które w wyniku nieudanych eksperymentów postradali zmysły, tacy, którzy w wyniku różnych czynników nie pamiętali nawet swojego imienia, a także i ci, którzy próbowali popełnić samobójstwo. Dwudziestosiedmioletnia Hermiona Granger, która miała za sobą ciężkie lata studiów w dziedzinie psychologii, była Uzdrowicielką właśnie na tym oddziale. Tego dnia powróciła z tygodniowego urlopu, gdyż nie tylko potrafiła siedzieć do późnych godzin w pracy, by doglądać swoich pacjentów, ale także nareszcie udało jej się rozwieść z Ronaldem Weasleyem, który zaraz po rozstaniu wyjechał do Francji, gdzie miał podobno zamieszkać ze swoją nową ukochaną. Jej szefowa, którą dzisiaj zastępował poczciwy staruszek pan Hudson, nie mogła już dłużej patrzeć jak jej najlepsza pracownica sama siebie wyniszcza i wysłała ją na natychmiastowy odpoczynek, który wstępnie miał trwać aż trzy tygodnie. Jednak wszyscy doskonale wiemy, że Hermiona Granger od zawsze uwielbiała ciężką pracę (a we wcześniejszych latach - naukę), więc postanowiła wrócić wcześniej. Bała się konfrontacji ze swoją szefową, lecz miała ogromne szczęścia, że akurat poprzedniego dnia główna lekarka oddziału wyjechała w delegację do Bułgarii, by nauczyć się nowych metod leczenia psychiki. Co więcej, pan Hudson nie zdawał sobie sprawy z tego, że Hermiona powinna jeszcze siedzieć w domu, a najlepiej na Karaibach, jednak staruszek z niewielu spraw zdawał sobie już sprawę. Mężczyzna miał już ładnych parę lat, około osiemdziesięciu, ale ani on nie zamierzał wybrać się na zasłużoną emeryturę, ani szefowa - pani Watson - nie zamierzała go zwalniać. Gdyby pan Hudson był chirurgiem, to jego słaby wzrok byłby sporą przeszkodą, jednak w rozmowach z pacjentami, dzięki nabytemu doświadczeniu, był niezastąpiony. Niemniej jednak miał on mniejsze rezultaty niż pani Granger, gdyż ona nigdy nie cackała się z pacjentami i mówiła co myśli, co w teorii mogło brzmieć przerażająco, jednak w praktyce przynosiło świetne skutki, ponieważ pacjenci, którzy uważali się za pępki świat, szybko wracali na ziemię. Pan Hudson z kolei nie potrafił krzyknąć na pacjenta i wręcz głaskał ich po głowach, jakby ich próby samobójstwa czy dziecinne zachowanie były godne pochwały. Oczywiście Hermiona Granger nie była tyranem i miała w swoim sercu tyle samo dobra, wyrozumiałości i czułości co kiedyś, jednak potrafiła to wszystko wyważyć w ten sposób, że pacjenci nie tylko ją lubili, ale także szanowali i nie pozwalali sobie na to, na co pozwalali sobie w towarzystwie pana Hudsona.
Dwójka doktorów przemierzyła w końcu długi korytarz. Hermiona musiała po drodze zapinać kitel, ponieważ ledwo weszła do swojego gabinetu, postawiła torebkę na biurku i zarzuciła białe ubranie lekarskie, a doktor Hudson niemal od razu wpadł do środka, prawie gubiąc przy tym swoje okulary ze szkłami jak denka od butelek, a jego białe wąsy były bardziej nastroszone niż zwykle. Doktor stwierdził, pocierając swoją pół łysą, pół białą głową, że Hermiona spadła mu jak z nieba i jest potrzebna od zaraz. Na usta pani doktor wkradł się mały uśmiech, ponieważ znowu czuła się potrzebna, a nie jak to było w pustym domu, gdzie w tajemnicy czytała najświeższe dokonania w dziedzinie psychologii. Była całkowicie oddana swojej pracy.
-Tylko proszę być cicho, głośne dźwięki go drażnią - ostrzegł ją pan Hudson, a kobieta uniosła brwi. Zdawało jej się, czy to miał być młody mężczyzna, a nie pięcioletni chłopiec? Pan doktor nacisnął klamkę, po czym przepuścił Hermionę przodem.
Izolatka wyglądała... smutno. Najwyraźniej do chłopaka, który leżał tyłem do drzwi, nikt nie przychodził. Pomimo ciepłych kolorów, jego pokój wydawał się szary i pusty. Okna zostały zasłonięte, jakby światło słoneczne miało mu zaszkodzić, a na stoliku obok metalowego łóżka nie znajdowało się nic oprócz pustej szklanki. Jak taka osoba ma się czuć lepiej, skoro pozwalają mu siedzieć w takich warunkach?, pomyślała kobieta.
-Ktoś w ogóle do niego regularnie zagląda? - zapytała cicho, a kiedy pan Hudson pokręcił przecząco głową. Prychnęłam ze złością, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
-Bo, widzi pani, tak jak mówiłem na początku, to... bardzo skomplikowana sprawa. Proszę spojrzeć na nazwisko na karcie - szepnął tak cicho staruszek, że pani psycholog musiała wytężyć słuch do granic możliwości.
Hermiona posłuchała rady pana Hudsona i podeszła do karty wiszącej w nogach łóżka. Wzięła w swoje smukłe palce kartę i przyjrzała się jej.
Draco Lucjusz Malfoy.
Więc wszystko jasne. Lekarze nie chcieli pomóc mężczyźnie, ponieważ był on dziesięć lat temu w szeregach Lorda Voldemorta.
-Proszę nas zostawić, porozmawiam z nim - powiedziała kobieta drżącym głosem. To będzie naprawdę ciężka sprawa, pomyślała i westchnęła. Nie wiedziała jeszcze, co powinna robić, skoro Malfoy nie zamierzał rozmawiać z żadnym z lekarzy, to jak mógłby zamienić jakiekolwiek słowo z nią?
-Proszę na siebie uważać, doktor Granger - powiedział zaniepokojonych staruszek, jednak dało się słyszeć westchnienie ulgi, że nie oczekiwała od niego pomocy.
Hermiona odchrząknęła, a gdy mężczyzna nawet nie drgnął, podeszła do okna i sprawnym ruchem odsłoniła je, a do pokoju wdarło się jasne światło słoneczne, które było bardziej nasilone przez śnieg, który spadł kilka dni wcześniej. W końcu zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, więc czym by one były bez tego białego puchu. Dopiero dzięki niemu można odczuć ducha świąt!
-Co ty do cholery jasnej robisz, idiotko?! - wrzasnął mężczyzna i zerwał się z łóżka, ruszając w stronę okna, by je zasłonić, lecz gdy spojrzał na kobietę, zatrzymał się w pół kroku.
-Witaj, Malfoy - powiedziała znudzonym głosem Hermiona Granger, na co Malfoy zaklął tak okropnie, że lepiej tego nie przytaczać.
No cóż, najwyraźniej nie każdy czuje magię zbliżających się świąt, pomyślała Hermiona.
-Nie zgadzam się na to - poinformował stanowczo kobietę, jednak ta nic sobie z tego nie robiła. Może i był to ten Draco Malfoy, lecz Granger radziła sobie już z dużo gorszymi przypadkami od niego.
-Och, nie musisz aż tak kryć się przed słońcem, bledszy nie będziesz, mój drogi. Poza tym nie mam zamiaru pracować w takiej ciemności.
-Nie zgadzam się, żebyś to TY mnie leczyła - wycedził i założył ręce na piersi niczym mały chłopiec. Nic dziwnego, że niektórzy tak go traktowali, choć zapewne tylko za jego plecami. Nikt najwyraźniej nie miał odwagi, by powiedzieć mu to w twarz.
-Muszę cię zmartwić, Malfoy, ale nikt inny nie chce się tego podjąć.
Mężczyzna prychnął ze złością, jednak w momencie, gdy zobaczył obojętność wypisaną na twarzy Hermiony, zacisnął szczęki, nie mogąc znieść takiego zachowywania.
-I co, niby ty chcesz to zrobić?
Hermiona zastanawiała się tylko przez chwilę, lecz po kilku sekundach odetchnęła i powiedziała stanowczo i wyraźnie:
-Tak.
-Nie potrzebuję niczyjej litości, Granger, zwłaszcza twojej - wycedził, podchodząc do okna, by zasłonić je z powrotem, lecz kobieta była nieustępliwa. Stała, wpatrując się prosto w jego rozwścieczone oczy. W końcu, po wielu nieudanych próbach, podczas których Malfoy próbował obejść panią doktor bez dotykania jej, to by oznaczało, że już nie potrafi być tak przekonywujący, jak kiedyś.
Hermiona stała ze znudzoną miną, której sam Draco z czasów szkolnych by się nie powstydził, a kiedy mężczyzna, klnąc na kobietę, wrócił do łóżka, siadając na jego brzegu tyłem do niej, pani doktor zaczynała rozumieć, dlaczego wszyscy traktowali go jak rozpieszczonego pięciolatka. Podeszła do niego w kilku krokach i złapała za jego brodę, zmuszając go, by spojrzał w jej oczy. Wykrzywił się przy tym jeszcze bardziej, nie tyle za złości, a bardziej przez wbite paznokcie w jego skórę. Chcąc, nie chcąc, mężczyzna zwrócił swoje oczy w jej kierunku.
-To nie jest litość, Malfoy, tylko moja praca, mój sens życia, coś, w czym jestem niezastąpiona, więc nie mam zamiaru przez twoje cholerne fochy stracić dobrą renomę. Jak myślisz, dlaczego cały szpital nic nie robił? Wszyscy czekali aż ja wrócę i zajmę się tak trudnym przypadkiem, którym jesteś ty. Sama nie czerpię przyjemności, że to właśnie ty tutaj wylądowałeś, jednak nie myśl sobie, że to coś zmienia. Jesteś takim samym pacjentem, jak inni, czy wyrażam się jasno?! - Hermiona mówiła szybko, a jej dłonie trzęsły się przy tym z powodu nerwów, które już zdążył jej przysporzyć, a przecież nawet nie przeprowadzili wstępnej rozmowy!
Kobieta nie puszczała jego brody, a jej zawsze ciepłe i przyjemne oczy przysłoniła teraz burzowa chmura. Wpatrywała się prosto w jego twarz, nie zamierzając odpuścić dopóty, dopóki nie da jakiegoś znaku. W końcu, gdy Malfoy ledwo poruszył głową, Hermiona puściła go, a on od razu zaczął masować skórę na swojej zbolałej szczęce.
-Jesteś nienormalna.
-To nie ja leżę na oddziale dla psychicznie chorych - odpowiedziała kobieta, by zamknąć jadaczkę temu nieznośnemu mężczyźnie i z zadowoleniem, które udało jej się ukryć, zauważyła, że trafiła w czuły punkt.
Malfoy w końcu oparł się plecami o poduszki, które sobie wcześniej ułożył, odchylił głowę, wpatrując się w niepokojąco czysty sufit, a dłonie oparł na prawie zapadniętym brzuchu, kręcąc kciukami młynek. Pani doktor w tym czasie sięgnęła po krzesło, które stało pod ścianą, co jakby dało jej potwierdzenie, iż nikt mężczyzny nie odwiedza. W pierwszej kolejności oparła na kolanach kartę pacjenta i spisała wszystkie dane do swojego własnego notatnika, w którym zapisała wszystkie swoje przemyślenia i obserwacje dotyczące jej każdego podopiecznego, jak lubiła ich nazywać. Zanotowała agresywność, porywczość oraz wściekłość na cały świat, przy jednoczesnych zmianach nastroju na obojętne i ciche. Zanotowała także jego zmiany w wyglądzie, gdyż to były jej prywatne notatki, a nie szpitalne karty, które zamierzała wypełnić później. Mogła sobie pozwolić na dokładny opis, gdyż pamiętała go, gdy spotkali się pół roku po Bitwie o Hogwart.
-Granger, panie doktorze, Granger.
-Och, najmocniej przepraszam, ciągle zapominam. No w każdym razie pacjent nie wygląda na zbyt... ekchem, jakby to ładnie ująć...
-Skorego do współpracy? - podsunęła brunetka, a jej zacięta mina została zastąpiona lekkim uśmiechem.
-Dziękuję bardzo za podpowiedź! No więc, pani Granger, pacjent przyjechał jakiś tydzień temu, gdy była pani na urlopie i nic nie możemy z nim zrobić. Jego służący znalazł go w łazience, miał podcięte nadgarstki, nikt nie wie, co nim kierowało. Nasi najlepsi psychologowie próbowali się z nim porozumieć, ale on tylko wysyła ich do wszystkich diabłów i rzuca wszystkim, co wpadnie mu w ręce, jednak żaden z lekarzy nie równa się z panią, pani Granger.
Szli szybko korytarzem w kierunku izolatki, gdzie znajdował się ten niebezpieczny pacjent. Oddział zamknięty Janusa Thickeya w świętym Mungu był chyba najsmutniejszym oddziałem w całym szpitalu. Były tu osoby, które w wyniku nieudanych eksperymentów postradali zmysły, tacy, którzy w wyniku różnych czynników nie pamiętali nawet swojego imienia, a także i ci, którzy próbowali popełnić samobójstwo. Dwudziestosiedmioletnia Hermiona Granger, która miała za sobą ciężkie lata studiów w dziedzinie psychologii, była Uzdrowicielką właśnie na tym oddziale. Tego dnia powróciła z tygodniowego urlopu, gdyż nie tylko potrafiła siedzieć do późnych godzin w pracy, by doglądać swoich pacjentów, ale także nareszcie udało jej się rozwieść z Ronaldem Weasleyem, który zaraz po rozstaniu wyjechał do Francji, gdzie miał podobno zamieszkać ze swoją nową ukochaną. Jej szefowa, którą dzisiaj zastępował poczciwy staruszek pan Hudson, nie mogła już dłużej patrzeć jak jej najlepsza pracownica sama siebie wyniszcza i wysłała ją na natychmiastowy odpoczynek, który wstępnie miał trwać aż trzy tygodnie. Jednak wszyscy doskonale wiemy, że Hermiona Granger od zawsze uwielbiała ciężką pracę (a we wcześniejszych latach - naukę), więc postanowiła wrócić wcześniej. Bała się konfrontacji ze swoją szefową, lecz miała ogromne szczęścia, że akurat poprzedniego dnia główna lekarka oddziału wyjechała w delegację do Bułgarii, by nauczyć się nowych metod leczenia psychiki. Co więcej, pan Hudson nie zdawał sobie sprawy z tego, że Hermiona powinna jeszcze siedzieć w domu, a najlepiej na Karaibach, jednak staruszek z niewielu spraw zdawał sobie już sprawę. Mężczyzna miał już ładnych parę lat, około osiemdziesięciu, ale ani on nie zamierzał wybrać się na zasłużoną emeryturę, ani szefowa - pani Watson - nie zamierzała go zwalniać. Gdyby pan Hudson był chirurgiem, to jego słaby wzrok byłby sporą przeszkodą, jednak w rozmowach z pacjentami, dzięki nabytemu doświadczeniu, był niezastąpiony. Niemniej jednak miał on mniejsze rezultaty niż pani Granger, gdyż ona nigdy nie cackała się z pacjentami i mówiła co myśli, co w teorii mogło brzmieć przerażająco, jednak w praktyce przynosiło świetne skutki, ponieważ pacjenci, którzy uważali się za pępki świat, szybko wracali na ziemię. Pan Hudson z kolei nie potrafił krzyknąć na pacjenta i wręcz głaskał ich po głowach, jakby ich próby samobójstwa czy dziecinne zachowanie były godne pochwały. Oczywiście Hermiona Granger nie była tyranem i miała w swoim sercu tyle samo dobra, wyrozumiałości i czułości co kiedyś, jednak potrafiła to wszystko wyważyć w ten sposób, że pacjenci nie tylko ją lubili, ale także szanowali i nie pozwalali sobie na to, na co pozwalali sobie w towarzystwie pana Hudsona.
Dwójka doktorów przemierzyła w końcu długi korytarz. Hermiona musiała po drodze zapinać kitel, ponieważ ledwo weszła do swojego gabinetu, postawiła torebkę na biurku i zarzuciła białe ubranie lekarskie, a doktor Hudson niemal od razu wpadł do środka, prawie gubiąc przy tym swoje okulary ze szkłami jak denka od butelek, a jego białe wąsy były bardziej nastroszone niż zwykle. Doktor stwierdził, pocierając swoją pół łysą, pół białą głową, że Hermiona spadła mu jak z nieba i jest potrzebna od zaraz. Na usta pani doktor wkradł się mały uśmiech, ponieważ znowu czuła się potrzebna, a nie jak to było w pustym domu, gdzie w tajemnicy czytała najświeższe dokonania w dziedzinie psychologii. Była całkowicie oddana swojej pracy.
-Tylko proszę być cicho, głośne dźwięki go drażnią - ostrzegł ją pan Hudson, a kobieta uniosła brwi. Zdawało jej się, czy to miał być młody mężczyzna, a nie pięcioletni chłopiec? Pan doktor nacisnął klamkę, po czym przepuścił Hermionę przodem.
Izolatka wyglądała... smutno. Najwyraźniej do chłopaka, który leżał tyłem do drzwi, nikt nie przychodził. Pomimo ciepłych kolorów, jego pokój wydawał się szary i pusty. Okna zostały zasłonięte, jakby światło słoneczne miało mu zaszkodzić, a na stoliku obok metalowego łóżka nie znajdowało się nic oprócz pustej szklanki. Jak taka osoba ma się czuć lepiej, skoro pozwalają mu siedzieć w takich warunkach?, pomyślała kobieta.
-Ktoś w ogóle do niego regularnie zagląda? - zapytała cicho, a kiedy pan Hudson pokręcił przecząco głową. Prychnęłam ze złością, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
-Bo, widzi pani, tak jak mówiłem na początku, to... bardzo skomplikowana sprawa. Proszę spojrzeć na nazwisko na karcie - szepnął tak cicho staruszek, że pani psycholog musiała wytężyć słuch do granic możliwości.
Hermiona posłuchała rady pana Hudsona i podeszła do karty wiszącej w nogach łóżka. Wzięła w swoje smukłe palce kartę i przyjrzała się jej.
Draco Lucjusz Malfoy.
Więc wszystko jasne. Lekarze nie chcieli pomóc mężczyźnie, ponieważ był on dziesięć lat temu w szeregach Lorda Voldemorta.
-Proszę nas zostawić, porozmawiam z nim - powiedziała kobieta drżącym głosem. To będzie naprawdę ciężka sprawa, pomyślała i westchnęła. Nie wiedziała jeszcze, co powinna robić, skoro Malfoy nie zamierzał rozmawiać z żadnym z lekarzy, to jak mógłby zamienić jakiekolwiek słowo z nią?
-Proszę na siebie uważać, doktor Granger - powiedział zaniepokojonych staruszek, jednak dało się słyszeć westchnienie ulgi, że nie oczekiwała od niego pomocy.
Hermiona odchrząknęła, a gdy mężczyzna nawet nie drgnął, podeszła do okna i sprawnym ruchem odsłoniła je, a do pokoju wdarło się jasne światło słoneczne, które było bardziej nasilone przez śnieg, który spadł kilka dni wcześniej. W końcu zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, więc czym by one były bez tego białego puchu. Dopiero dzięki niemu można odczuć ducha świąt!
-Co ty do cholery jasnej robisz, idiotko?! - wrzasnął mężczyzna i zerwał się z łóżka, ruszając w stronę okna, by je zasłonić, lecz gdy spojrzał na kobietę, zatrzymał się w pół kroku.
-Witaj, Malfoy - powiedziała znudzonym głosem Hermiona Granger, na co Malfoy zaklął tak okropnie, że lepiej tego nie przytaczać.
No cóż, najwyraźniej nie każdy czuje magię zbliżających się świąt, pomyślała Hermiona.
-Nie zgadzam się na to - poinformował stanowczo kobietę, jednak ta nic sobie z tego nie robiła. Może i był to ten Draco Malfoy, lecz Granger radziła sobie już z dużo gorszymi przypadkami od niego.
-Och, nie musisz aż tak kryć się przed słońcem, bledszy nie będziesz, mój drogi. Poza tym nie mam zamiaru pracować w takiej ciemności.
-Nie zgadzam się, żebyś to TY mnie leczyła - wycedził i założył ręce na piersi niczym mały chłopiec. Nic dziwnego, że niektórzy tak go traktowali, choć zapewne tylko za jego plecami. Nikt najwyraźniej nie miał odwagi, by powiedzieć mu to w twarz.
-Muszę cię zmartwić, Malfoy, ale nikt inny nie chce się tego podjąć.
Mężczyzna prychnął ze złością, jednak w momencie, gdy zobaczył obojętność wypisaną na twarzy Hermiony, zacisnął szczęki, nie mogąc znieść takiego zachowywania.
-I co, niby ty chcesz to zrobić?
Hermiona zastanawiała się tylko przez chwilę, lecz po kilku sekundach odetchnęła i powiedziała stanowczo i wyraźnie:
-Tak.
-Nie potrzebuję niczyjej litości, Granger, zwłaszcza twojej - wycedził, podchodząc do okna, by zasłonić je z powrotem, lecz kobieta była nieustępliwa. Stała, wpatrując się prosto w jego rozwścieczone oczy. W końcu, po wielu nieudanych próbach, podczas których Malfoy próbował obejść panią doktor bez dotykania jej, to by oznaczało, że już nie potrafi być tak przekonywujący, jak kiedyś.
Hermiona stała ze znudzoną miną, której sam Draco z czasów szkolnych by się nie powstydził, a kiedy mężczyzna, klnąc na kobietę, wrócił do łóżka, siadając na jego brzegu tyłem do niej, pani doktor zaczynała rozumieć, dlaczego wszyscy traktowali go jak rozpieszczonego pięciolatka. Podeszła do niego w kilku krokach i złapała za jego brodę, zmuszając go, by spojrzał w jej oczy. Wykrzywił się przy tym jeszcze bardziej, nie tyle za złości, a bardziej przez wbite paznokcie w jego skórę. Chcąc, nie chcąc, mężczyzna zwrócił swoje oczy w jej kierunku.
-To nie jest litość, Malfoy, tylko moja praca, mój sens życia, coś, w czym jestem niezastąpiona, więc nie mam zamiaru przez twoje cholerne fochy stracić dobrą renomę. Jak myślisz, dlaczego cały szpital nic nie robił? Wszyscy czekali aż ja wrócę i zajmę się tak trudnym przypadkiem, którym jesteś ty. Sama nie czerpię przyjemności, że to właśnie ty tutaj wylądowałeś, jednak nie myśl sobie, że to coś zmienia. Jesteś takim samym pacjentem, jak inni, czy wyrażam się jasno?! - Hermiona mówiła szybko, a jej dłonie trzęsły się przy tym z powodu nerwów, które już zdążył jej przysporzyć, a przecież nawet nie przeprowadzili wstępnej rozmowy!
Kobieta nie puszczała jego brody, a jej zawsze ciepłe i przyjemne oczy przysłoniła teraz burzowa chmura. Wpatrywała się prosto w jego twarz, nie zamierzając odpuścić dopóty, dopóki nie da jakiegoś znaku. W końcu, gdy Malfoy ledwo poruszył głową, Hermiona puściła go, a on od razu zaczął masować skórę na swojej zbolałej szczęce.
-Jesteś nienormalna.
-To nie ja leżę na oddziale dla psychicznie chorych - odpowiedziała kobieta, by zamknąć jadaczkę temu nieznośnemu mężczyźnie i z zadowoleniem, które udało jej się ukryć, zauważyła, że trafiła w czuły punkt.
Malfoy w końcu oparł się plecami o poduszki, które sobie wcześniej ułożył, odchylił głowę, wpatrując się w niepokojąco czysty sufit, a dłonie oparł na prawie zapadniętym brzuchu, kręcąc kciukami młynek. Pani doktor w tym czasie sięgnęła po krzesło, które stało pod ścianą, co jakby dało jej potwierdzenie, iż nikt mężczyzny nie odwiedza. W pierwszej kolejności oparła na kolanach kartę pacjenta i spisała wszystkie dane do swojego własnego notatnika, w którym zapisała wszystkie swoje przemyślenia i obserwacje dotyczące jej każdego podopiecznego, jak lubiła ich nazywać. Zanotowała agresywność, porywczość oraz wściekłość na cały świat, przy jednoczesnych zmianach nastroju na obojętne i ciche. Zanotowała także jego zmiany w wyglądzie, gdyż to były jej prywatne notatki, a nie szpitalne karty, które zamierzała wypełnić później. Mogła sobie pozwolić na dokładny opis, gdyż pamiętała go, gdy spotkali się pół roku po Bitwie o Hogwart.
Był to listopad, podczas którego bez przerwy padało, a dni były coraz krótsze. Hermiona szła w stronę Departamentu Tajemnic, a kiedy doszła do ogromnych drzwi, zauważyła już jej przyjaciół - Harry'ego, Rona oraz Neville'a. Pojawili się także, Katie Bell, profesor Slughorn i profesor McGonagall. Było pełno innych osób, które albo miały również zeznawać, albo po prostu chciały być przy tym aż najbardziej szanowana rodzina od wieków trafia za kratki. Głowa rodziny, Lucjusz Malfoy, niemal od razu trafił do Azkabanu, bez jakiegokolwiek procesu. Jego oddanie Lordowi Voldemortowi było niepodważalne i nawet sama żona, gdy miesiąc po Bitwie przyszli aurorzy, by zabrać jej męża do najgorszego więzienia, nie mogła przekonać kogokolwiek, żeby chociaż doszło do sprawiedliwego wyroku. Harry, który nie chciał uczestniczyć w pojmaniu Lucjusza, opowiadał później, że podobno już sam starszy Malfoy pogodził się z tym losem i wyglądał, jakby czekał na swoją śmierć.
-Miał szczęście - mówił Harry. - Kilka tygodni po pojmaniu, udało mu się uwolnić przed pocałunkiem dementorów.
Hermiona stanęła obok swoich przyjaciół, ówcześnie podchodząc do swoich dawnych nauczycieli i zamieniła z nimi kilka słów. Nie zdążyła jednak porozmawiać o zbliżającym się procesie z kimkolwiek, a drzwi otwarły się i wyszedł do nich ich nowy Minister Magii - Kingsley Shacklebolt.
-Dobrze, moi drodzy, jest to proces zamknięty i nie życzymy sobie jakichkolwiek gapiów i dziennikarzy, żegnam państwa! - zagrzmiał głos ministra i prawie wszyscy wyszli, dzięki czemu korytarz nie wydawał się już tak mały. - Zapraszam wszystkich świadków na salę.
Hermiona uśmiechnęła się do Harry'ego. Wszyscy doskonale wiedzieli, że to on dopilnował, by Narcyza i Draco Malfoy mieli cichy i spokojny proces, podczas którego nikt nie będzie próbował zniechęcić Radę Przysięgłych przeciwko oskarżonym. Harry odwzajemnił ten gest, a kiedy przekroczyli próg, zauważył, że jest znacznie mniej osób niż podczas jego procesu w piątej klasie.
I dobrze, pomyślał, będzie łatwiej.
Harry Potter zawdzięczał życie matce Malfoya i poprzysiągł sobie, że nie pozwoli dostać się ani jej, ani Draco do więzienia, ponieważ nie zasłużyli sobie na to.
-Dobrze, zaczynajmy. Poproszę świadka pana profesor Horacego Slughorna - powiedział Kingsley, gdy wrócił już na swoje miejsce. Kilka miejsc dalej Percy Weasley notował coś z zatrważającą prędkością. Podniósł tylko na chwilę swój wzrok, by rzucić w stronę przybyłych pokrzepiający uśmiech. Po lewej stronie od ławki, gdzie usiedli wszyscy świadkowie, stało coś w rodzaju klatki, w której siedzieli oskarżeni. Malfoy unikał wzroku wszystkich i trzymał swoją matkę za rękę, podczas gdy Narcyza patrzyła na wszystkich ze łzami w oczach.
Profesor Slughorn powstał i powoli poczłapał na środek sali. Zeznawał bardzo krótko, ponieważ opiekunem domu Dracona był tylko w siódmej klasie, więc nie mógł za dużo powiedzieć o oskarżonym ani tym bardziej o jego matce. Poświadczył tylko, że przez większość szkolnego roku, Draco Malfoy był w szkole, dobrze się uczył i nie sprawiał większych problemów. Właściwie przez większość czasu był tylko milczący. Opowiedział także o miodzie pitnym w szóstej klasie, który ktoś w niewyjaśnionych okolicznościach mu podarował. Miał on trafić do zmarłego Albusa Dumbledore', jednak na skutek nieprzyjemnych okoliczności wypił go jeden z uczniów, Ronald Weasley. Jak się później okazało, była to sprawa Draco Malfoya.
Kolejna zeznawała profesor McGonagall. Opowiedziała o próbach zamachu na profesora Dumbledore'a, które omal nie doprowadziły do śmierci kilku uczniów, jednak były one tak nieudolne, że nikomu na szczęście nic się nie stało. Wspomniała także o nienawiści jej byłego ucznia do wszystkich osób pochodzących z rodzin mugoli, jednak nigdy nikogo nie krzywdził fizycznie, a jedynie posuwał się do słów. Co stało się na wieży podczas śmierci Dumbledore'a, nie była do końca pewna. Słyszała tylko plotki, które zawsze okazywały się nieprawdą i tylko słowa Harry'ego Pottera mogą potwierdzić nareszcie tę niewyjaśnioną sprawę.
Następna była Katie Bell. Jej rola była mała podczas procesu. Miała jedynie dokładnie opowiedzieć sytuację z naszyjnikiem, którą już wszyscy doskonale znali, i po tym mogła wrócić na swoje miejsce.
Kolejną osobą był Ron. On wyrażał się najgorzej o oskarżonych, mimo obietnic, że będzie starał się skrócić swoje zeznania do minimum. Dopiero napad kaszlu Harry'ego sprawił, że w rezultacie powiedział, iż Malfoy zawsze był dupkiem (co wywołało śmiech na sali prawie wszystkich), ale ciężko, żeby był inny, skoro wychowywał go taki ojciec. O matce nic nie wiedział, tylko to, że uratowała życie Potterowi.
Później zeznawali przyjaciele rodziny, którzy ukrywali się przed Voldemortem, by nie trafili do jego szeregów, co na szczęście im się udało. Niska kobieta z krótko obciętymi włosami i wyglądająca raczej przeciętnie, zupełnie nie przypominając arystokratki, opowiedziała, że Narcyza była zawsze dobrą kobietą i to ona wpajała synowi, rzecz jasna w tajemnicy przed mężem, dobre zwyczaje i zachowania. Mężczyzna, który po wojnie okazał się szpiegiem dla zakonu, mimo bliskiej przyjaźni z Malfoyami, opowiadał, że niejednokrotnie widział, jak Narcyza mówiła Malfoyowi, żeby nigdy nie ważył sie kogokolwiek torturować ani zabić, co najwyraźniej przyniosło pozytywne skutki. Pojawił się również spóźniony Blaise Zabini, jednak był najmniej wiarygodnym świadkiem. On sam został od razu uniewinniony, ponieważ dopiero po skończeniu siódmej klasy miał zostać śmierciożercą, jednak był najlepszym przyjacielem Malfoya, a jego matka uciekła z kraju zaraz po wojnie.
Kolejnym świadkiem był Harry. To jego zeznania były najbardziej znaczące. Opowiedział wszystko dokładnie i z pewnością siebie. Walczył o wolność kobiety, która uratowała mu życia, oraz jej syna. Wszyscy słuchali go jak zaczarowani. Nawet Draco Malfoy podniósł wzrok, jednak kiedy dostrzegł na sobie spojrzenie Hermiony, od razu zaczął z powrotem wpatrywać się w podłogę.
Przedostatni był Neville Longbottom. On jako jedyny nie obiecał nic Harry'emu, a on nie naciskał. Hermiona, nie wiedząc dlaczego, spojrzała na Narcyzę, która zamknęła oczy, jakby się rozkleiła. Neville nie powstrzymywał się. Opowiedział o latach upokarzania, nienawiści... A na koniec podszedł do klatki. Harry chciał wstać, lecz Ron go powstrzymał. Wszyscy byli przekonani, że Neville zamierza powiedzieć o czymś Malfoyowi, jednak on stanął naprzeciwko kobiety. Powiedział wolno i bardzo wyraźnie:
-Babcia mi powiedziała. Byłaś przy tym. Byłaś i nic nie zrobiłaś. Patrzyłaś tylko i wstydziłaś się pomóc swojemu przyjacielowi, a mojemu tacie! Nic nie zrobiłaś, nie powstrzymałaś swojej siostry! - krzyczał Neville, który musiał dopiero niedawno usłyszeć tę nowinę. Hermiona zakryła usta dłonią, a profesor McGonagall cała krew odeszła z twarzy. Nagle znikąd pojawili się aurorzy i odciągnęli Neville od klatki, którą próbował niemal rozerwać. Szarpanina trwała długo, a kiedy udało się wyprowadzić chłopaka na sali nie dało się słyszeć niczego poza szlochem Narcyzy Malfoy. Teoretycznie nie przyłożyła ręki do szaleństwa rodziców Neville'a, jednak z pewnością to nie mogło jej pomóc fakt, że jedynie przypatrywała się cierpieniu jednych z najdzielniejszych ludzi.
-Ekchem... panno Granger, zapraszam do składania zeznań - powiedział Kingsley, kiedy w końcu się otrząsnął.
Hermiona podeszła na drżącym nogach. Wiedziała, że teraz wiele zależy od niej.
-Kiedy tylko przybyłam do szkoły, Draco Malfoy próbował nawiązać ze mną znajomość - zaczęła, a na sali dało się słyszeć stłumiony okrzyk Rona, który najwyraźniej był w szoku. Harry również się ożywił, ponieważ Hermiona mówiła o czymś, o czym najwyraźniej nikt nie zdawał sobie sprawy. - Był całkiem miły, zupełnie inny niż stawał się później. Możliwe, że było to spowodowane faktem, iż mało kto orientował się, że pochodzę z rodziny niemagicznej. Od samego początku dawałam sobie nieźle radę, przynajmniej jak na mugolaczkę. Wyprzedzałam nawet uczniów, którzy od pokoleń byli "czystej krwi". Dopiero później, gdy zaczęłam zadawać się z Harrym, nasza znajomość się urwała, ponieważ posprzeczali się już pierwszego dnia, jeszcze przed Ceremonią Przydziału. Po prostu zaczęliśmy się ignorować, bo już sama znajomość pomiędzy Ślizgonami a Gryfonami była zbyt podejrzana. Z czasem rozniosło się, że Draco Malfoy rozmawiał ze mną, osobą z niemagicznej rodziny i chyba dopiero wtedy się dowiedział, choć nie mam pewności. W drugiej klasie zaczęły się wyzwiska i trwało do niemal do końca. Jednak nigdy nie przekraczał pewnych granic, pomijając wulgaryzmy, którymi rzucał.
-W siódmej klasie nie interesowaliśmy się takimi sprawami jak szkolni wrogowie. Poszukiwaliśmy horkrusów razem z Harrym Potterem i Ronaldem Weasleyem. Dopiero później wpadliśmy na szmalcowników. Próbowałam ukryć choć w pewnym stopniu tożsamość Harry'ego zaklęciem żądlącym, co nie było zbyt efektowne. Zabrali nas do Malfoy Manor, gdzie Draco Malfoy miał nas rozpoznać, czego nie zrobił, a następnie byłam torturowana przez Bellatriks Lestrange. Mam podejrzenia, że Draco próbował to przerwać, jednak jego ojciec mu zabronił. Kłócili się, a Lucjusz podniósł rękę na syna. Nie wiem, co stało się później, straciłam przytomność. Obudziłam się... sama nie wiem po jakim czasie, ale nadal tam byłam. Wszystko działo się szybko, Zgredek, który kiedyś służył Malfoyom, pomógł nam, co później przypłacił życiem, a Draco Malfoy po raz kolejny nam pomógł, nie wzywając Voldemorta, tak jak kazał mu ojciec oraz oddając nam różdżki. Później nie mieliśmy zbyt dużo czasu, uciekliśmy i spotkaliśmy się dopiero pod koniec Bitwy o Hogwart. Wcześniej Narcyza Malfoy skłamała samego Voldemorta w sprawie śmierci Harry'ego, a później, gdy staliśmy wszyscy, słuchając tego czarnoksiężnika, Draco Malfoy stał na naszej połowie. Dopiero Lucjusz Malfoy kazał mu stanąć po stronie śmierciożerców, co Draco zrobił niechętnie. Później nie wiem, co się z nimi działo, zniknęli.
-Czy to już wszystko, panno Granger?
-Tak, sądzę, że tak - odpowiedziała, a po pozwoleniu wróciła na swoje miejsce. Unikała wzroku Rona, który wyglądał na wściekłego, że przez tyle czasu ukrywała swoją początkową znajomość z Malfoyem, jednak nic sobie z tego nie robiła.
Później wszyscy czekali na wyrok. Było to strasznie stresujące, ponieważ wszyscy byli przekonani, że zostają uniewinnieni. Hermiona czuła w tym czasie przeszywające spojrzenie Malfoya, lecz wytrwale patrzyła przed siebie, próbując skupić się na czymkolwiek innym.
Mijały minuty, a Rada Przysięgłych oraz minister magii nie wracali. Niektórzy zaczynali chyba już wątpić, że ogłoszenie wyroku kiedykolwiek nastąpi, bo gdy drzwi się otworzyły podskoczyli ze strachu. Wszyscy wrócili na swoje miejsce, a Kingsley powstał, patrząc na wszystkich zgromadzonych swoimi wyłupiastymi, ale przyjaznymi oczami.
-Wyrok w imieniu Ministerstwa Magii, które postanawia: uniewinnić Dracona Lucjusza Malfoya z postawionych mu zarzutów, ponieważ są dowody, iż był on zmuszony do wstąpienia w szeregi Lorda Voldemorta oraz regularnie zastraszany przez zmarłego Lucjusza Abraxasa Malfoya oraz przez samego Lorda Voldemorta. Postanawia także uznać Narcyzę Malfoy, z domu Black, uznać za winną popełnionych czynów i skazać ją na pięć miesięcy w Azkabanie za nieudzielenie pomocy Alicji i Frankowi Longbottomów oraz za własnowolne dołączenie w szeregi Lorda Voldemorta, gdyż Minsterstwo Magii ma dowody, iż była w tym czasie w pełni świadoma popełnianych czynów.
Na sali zapadła cisza i dopiero po chwili do aurorów dotarło, że muszą zabrać Narcyzę z sali, aby przygotować ją do pięciomiesięcznego pobytu w Azkabanie. Narcyza już nie płakała, jedynie mówiła coś szybko do ucha Draconowi, a ten zakrył twarz dłońmi, kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. Hermiona zerknęła na Harry'ego. Był on tak samo blady jak Narcyza.
Pani doktor szybko notowała w swoim
notatniku. Zapadnięte policzki, wyjątkowo chuda sylwetka, zmęczenie na twarzy,
skóra jakby zszarzała, brak emocji w oczach, jedynie włosy nadal platynowe,
choć nie tak ułożone i zadbane jak kiedyś. Hermiona znała dokładnie szczegóły
jego wyglądu. Mężczyzna często przyciągał jej uwagę i to przez niego żałowała,
że nie była czystej krwi. Bolało ją, gdy ją wyzywał i dopiero w siódmej klasie
swoje uczucie próbowała przelać na Rona, co z czasem przyniosło zamierzony
skutek - zakochała się w nim. A przynajmniej tak sobie wmawiała.
-No dobra, Malfoy. Jestem tutaj, żeby ci pomóc i przekonać, że samobójstwo nie jest dobrym rozwiązaniem problemu.
-Ciekawe - warknął mężczyzna, nie odwracając swojego spojrzenia od sufitu. Hermiona się nie zniechęciła i kontynuowała regułkę, którą powtarzała zawsze na początku każdego wstępnej rozmowy z takimi jak on.
-Pragnę przekonać cię, że życie ma sens i w rzeczywistości można widzieć w świat w lepszym barwach, wystarczy tylko, byś... - kontynuowała, lecz nie dane jej był skończyć, gdyż Malfoy znowu jej przerwał.
-Wiesz co by przywróciło mi sens życia? Gdybyś wyjechała z kraju - poinformował kobietę i pierwszy raz na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek. Hermiona zacisnęła zęby i wzięła głęboki oddech.
-Wystarczy tylko, byś ze mną i moimi kolegami z pracy współpracował, a razem osiągniemy nasz wspólny cel...
-Rany boskie, Granger - zaczął Malfoy i spojrzał kątem oka na kobietę, unosząc przy tym brwi. - Wy to mówicie każdemu? Jeśli tak, to nie dziwię się, czemu regularnie rośnie liczba samobójstw. Ludzie wychodzą stąd i pewnie od razu rzucają się z mostu.
Tego Hermiona znieść nie mogła! Definitywnie obraził ją i jej metody leczenia, chociaż jeszcze nie zaczęła na dobre pracować!
-Słuchaj mnie, Malfoy, nie pomogę ci za nic, jeżeli nie będziesz ze mną współpracował!
-A kto powiedział, że potrzebuję pomocy?
-JA tak mówię! - krzyknęła histerycznie, a mężczyzna tym razem odwrócił głowę i spojrzał na nią ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Hermiona dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wrzasnęła trochę za głośno i zbyt błagalnym głosem, w końcu to był tylko pacjent. Pacjent jak każdy inny. Nigdy nie zmieniała swoich regułek, ponieważ nie mogła zbytnio przywiązywać się do swoich podopiecznych. Gdyby tak było, musiałaby bardzo często nosić po kimś żałobę.
-Dlaczego? - zapytał, a Hermiona zarumieniła się i spuściła wzrok na swoje dłonie, spoczywające na kolanach.
-Czy ja wiem? Chodziliśmy razem do szkoły i mimo że jesteś dupkiem to nie mogłabym się pogodzić z porażką.
Kobieta przed urlopem już raz zawiodła, gdy młody chłopak, niewiele młodszy od niej i Malfoya, popełnił samobójstwo na jej zmianie. Był to jeden z tych podopiecznych, z którymi się zżyła i których wyjątkowo chciała wyciągnąć z tego bagna. Może dlatego tak bardzo zależało jej, żeby Malfoy zaczął współpracować? Może on jej był tak samo potrzebny, jak ona jemu? Dyskretnie wytarła palcem jej kącik oka, w którym pojawiła się niechciana łza. Malfoy udawał, że tego nie zauważył, za co była mu wdzięczna. Kiedy wróciła do siebie i odetchnęła, mężczyzna ponownie na nią spojrzał, lecz tym razem nie z nienawiścią, a jedynie z obojętnością.
-Słucha, Granger, nie obiecuję ci, że opowiem ci całą moją historię, od początku do końca, jednak mogę spróbować choć trochę zacząć współpracować, możemy iść na taki układ? - zapytał, a Hermiona potwierdziła głową, że się zgadza.
-No to zaczynajmy...
-No dobra, Malfoy. Jestem tutaj, żeby ci pomóc i przekonać, że samobójstwo nie jest dobrym rozwiązaniem problemu.
-Ciekawe - warknął mężczyzna, nie odwracając swojego spojrzenia od sufitu. Hermiona się nie zniechęciła i kontynuowała regułkę, którą powtarzała zawsze na początku każdego wstępnej rozmowy z takimi jak on.
-Pragnę przekonać cię, że życie ma sens i w rzeczywistości można widzieć w świat w lepszym barwach, wystarczy tylko, byś... - kontynuowała, lecz nie dane jej był skończyć, gdyż Malfoy znowu jej przerwał.
-Wiesz co by przywróciło mi sens życia? Gdybyś wyjechała z kraju - poinformował kobietę i pierwszy raz na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek. Hermiona zacisnęła zęby i wzięła głęboki oddech.
-Wystarczy tylko, byś ze mną i moimi kolegami z pracy współpracował, a razem osiągniemy nasz wspólny cel...
-Rany boskie, Granger - zaczął Malfoy i spojrzał kątem oka na kobietę, unosząc przy tym brwi. - Wy to mówicie każdemu? Jeśli tak, to nie dziwię się, czemu regularnie rośnie liczba samobójstw. Ludzie wychodzą stąd i pewnie od razu rzucają się z mostu.
Tego Hermiona znieść nie mogła! Definitywnie obraził ją i jej metody leczenia, chociaż jeszcze nie zaczęła na dobre pracować!
-Słuchaj mnie, Malfoy, nie pomogę ci za nic, jeżeli nie będziesz ze mną współpracował!
-A kto powiedział, że potrzebuję pomocy?
-JA tak mówię! - krzyknęła histerycznie, a mężczyzna tym razem odwrócił głowę i spojrzał na nią ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Hermiona dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wrzasnęła trochę za głośno i zbyt błagalnym głosem, w końcu to był tylko pacjent. Pacjent jak każdy inny. Nigdy nie zmieniała swoich regułek, ponieważ nie mogła zbytnio przywiązywać się do swoich podopiecznych. Gdyby tak było, musiałaby bardzo często nosić po kimś żałobę.
-Dlaczego? - zapytał, a Hermiona zarumieniła się i spuściła wzrok na swoje dłonie, spoczywające na kolanach.
-Czy ja wiem? Chodziliśmy razem do szkoły i mimo że jesteś dupkiem to nie mogłabym się pogodzić z porażką.
Kobieta przed urlopem już raz zawiodła, gdy młody chłopak, niewiele młodszy od niej i Malfoya, popełnił samobójstwo na jej zmianie. Był to jeden z tych podopiecznych, z którymi się zżyła i których wyjątkowo chciała wyciągnąć z tego bagna. Może dlatego tak bardzo zależało jej, żeby Malfoy zaczął współpracować? Może on jej był tak samo potrzebny, jak ona jemu? Dyskretnie wytarła palcem jej kącik oka, w którym pojawiła się niechciana łza. Malfoy udawał, że tego nie zauważył, za co była mu wdzięczna. Kiedy wróciła do siebie i odetchnęła, mężczyzna ponownie na nią spojrzał, lecz tym razem nie z nienawiścią, a jedynie z obojętnością.
-Słucha, Granger, nie obiecuję ci, że opowiem ci całą moją historię, od początku do końca, jednak mogę spróbować choć trochę zacząć współpracować, możemy iść na taki układ? - zapytał, a Hermiona potwierdziła głową, że się zgadza.
-No to zaczynajmy...
***
Ostatnio napada mnie dziwny napad weny, więc piszę, co mi przyjdzie do głowy! Za rozdział 10 biorę się jutro, dzisiaj dodaję tylko pierwszą część miniaturki. ;) Nie wiem, ile będzie miała części, może dwie, a może trzy, haha. :D Zobaczymy, jak to będzie.
Dziękuję Mrs M, która pomaga mi kreowaniu psychologicznych rozmów, zobaczymy jak nam to wyjdzie, hahahah. :D Zapraszam do niej: klik
Dziękuję także za wszystkie komentarze oraz za to, że mimo takiego upływu czasu między dwoma rozdziałami, nadal do mnie zaglądacie! To bardzo motywuje. :*
Na razie uciekam, muszę zrobić jeszcze około stu zadań z matematyki, więc nie mam za bardzo czasu!
Pozdrawiam,
Cave Inimicum