wtorek, 30 grudnia 2014

9. admiratio

Zapraszam do przesłuchania piosenki, która towarzyszyła mi przez większość czasu pisania tego rozdziału:

***

Obudziłam się gwałtownie na miękkim łóżku ze srebrną narzutą. W głowie mi wirowało, a mnie samej było strasznie niedobrze. Nie wiedziałam co się ze mną działo poprzedniego dnia, jednak zaczynałam się tego coraz bardziej obawiać. Przymknęłam na chwilę oczy, wzięłam kilka wdechów, po czym ponownie je otworzyłam. Raz-dwa, wdech, raz-dwa, wydech i tak kilka razy. Nic nie pomogło, więc postanowiłam podnieść się. Mogłam przewidzieć, że tak gwałtowny ruch wywoła u mnie większe zawroty głowy i w rezultacie musiałam podeprzeć się ściany. Pod palcami poczułam zimno. Zrozumiałam, że muszę być gdzieś w dolnej części zamku, zapewne w lochach. Nie potraficie sobie wyobrazić jak bardzo przyspieszyło mi ze strachu serce, gdy dostrzegłam, że znajduję się w sypialni Ślizgonów... Miałam ochotę jak najprędzej uciec, lecz wiedziałam, że nie mogę się wydostać dopóty, dopóki ktokolwiek będzie znajdował się w salonie. Czyli najogólniej rzecz ujmując - miałam zostać w tej sypialni na zawsze. Westchnęłam ze zrezygnowaniem i, walcząc z nieustającymi zawrotami głowy, ruszyłam w stronę drugich drzwi, który musiały być łazienką. Oczywiście nie zdziwiłam się, gdy wystrój okazał się dużo bardziej wyrafinowany, a tym samym drogi w porównaniu do łazienek w salonie Gryfonów. Podejrzewałam, że gdyby zebrać kwotę wszystkich trzech domów, to może chociaż w połowie wyniosłaby tyle, co łazienka tego Ślizgona. Podświadomie czułam, do kogo ona mogła należeć, lecz nie chciałam dopuszczać do siebie tej myśli. Wolałam sobie wmawiać, że to niemożliwe, niż chociażby pomyśleć jego imię.
Cała łazienka była wyłożona czarnym marmurem, dosłownie cała: ściany, podłoga, sufit, wanna, umywalka i toaleta. Jedynie różne przyciski czy umywalki były w kolorze srebrnym, a na nich zostały wygrawerowane głowy wężów, typowe. Także wieszaki na szmaragdowe ręczniki były w kolorze drogiego srebra. A może to było białe złoto? Ciężko powiedzieć, nie jestem arystokratką czystej krwi, żeby się na takich rzeczach znać. W ogóle nie jestem czystej krwi skoro już o tym mówimy.
Zerknęłam na wielkie lustro nad umywalką i przeraziłam się. Byłam blada, oczy podkrążone, włosy potargane bardziej niż zwykle. Westchnęłam ze zrezygnowaniem. Wiedziałam, że nic sobie nie przypomnę, przynajmniej do czasu aż się nie uspokoję, a zawroty głowy nie miną.
Przemyłam twarz zimną wodą. Od razu lepiej. Zakręciłam wodę i dopiero teraz mogłam zacząć trzeźwo myśleć. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, był fakt, że nie miałam na sobie swoich ubrań, a jakąś koszulkę, która sięgała mi do połowy ud. Powinnam być przerażona, że nie pamiętam momentu, gdy ktoś mnie rozebrał, jednak moją uwagę przyciął nienaturalnie powiększony brzuch. Gdy podniosłam do góry koszulkę, wiedziałam już dlaczego. Od bioder aż po linię pod piersiami byłam owinięta bandażem. Wypuściłam koszulkę z rąk i osunęłam się na podłogę. Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na pytanie co się stało. Przysunęłam się do zimnej ściany i schowałam twarz w udach, łapiąc się za głowę.
Co się wczoraj stało? Co się stało? Co? - pytałam samą siebie, lecz nikt nie chciał mi odpowiedzieć. Pierwszy raz byłam taka bezbronna i przerażona. W dodatku nie wiedziałam, gdzie się podziała moja różdżka. Jakby tego było mało, wszystko mnie bolało, a kiedy wydałam z siebie histeryczny szloch, wreszcie poczułam, dlaczego zostałam owinięta bandażem. Ból był okropny, a mnie zrobiło się jeszcze bardziej niedobrze.
Nie wiem, ile siedziałam na zimnej posadce, próbując się bezskutecznie uspokoić, ale nie obchodziło mnie to. W tym czasie udało mi się przywrócić do głowy obraz z, mam nadzieję, poprzedniej nocy. Wolałam nie myśleć, czy nie leżałam tam dłużej, ponieważ to z pewnością mogłoby wywołać niemałą sensację w szkole. Przypomniałam sobie, że kłóciłam się z Malfoyem, a potem wpadłam na Zabiniego i razem zamierzali wymierzyć mi jakąś karę, co skończyło się po prostu zwykłym wspólnym siedzeniem, co miało rzekomo nauczyć mnie szacunku do Ślizgonów, a wraz z ilością wypitego alkoholu, upewniałam się, że są oni głupsi niż ktokolwiek kiedykolwiek sobie to wyobrażał. Ale co się stało później? Przecież alkohol nie mógł mnie doprowadzić do stanu, w którym nie mogę podnieść się z ziemi z powodu jakiejś rany na brzuchu. Nagle, jak przez mgłę, zobaczyłam, że ktoś pojawił się w Pokoju Życzeń. Był to... Folison Multon. Później wszystko potoczyło się niesamowicie szybko. Malfoy i Zabini się zerwali, coś krzyczeli i... obraz się urywał.
Usłyszałam otwierane drzwi, jednak nic sobie z tego nie robiłam. Nadal siedziałam skulona w rogu łazienki, bojąc się, kto to może być. W końcu niecodziennie ląduje się w cudzej koszulce w nieznanej sypialni wrogiego domu. Początkowo ktoś chodził powoli po pokoju, lecz nagle przyspieszył, a drzwi do łazienki gwałtownie się otworzyły, a przybysz powoli ukucnął naprzeciwko mnie.
-Boże, Granger... - mruknął, a ja powoli uniosłam zapłakane oczy na jego twarz. Wyglądał jeszcze bardziej mizernie niż dotychczas. Ponadto był zmartwiony, a jego spojrzenie było smutniejsze niż kiedykolwiek. - Przepraszam cię... - szepnął, a ja zmarszczyłam brwi. Malfoy powoli się podniósł, trzymając moje dłonie i tym samym zmuszając mnie do wstania. Syknęłam cicho, nie mogąc już dłużej ukrywać bólu. Malfoy westchnął ze zrezygnowaniem i zaraz po tym uniósł mnie jak piórko. Skrzywiłam się, ale tym razem zacisnęłam zęby. Musiałam być silna przy Draconie. Nie mogłam okazać słabości, tak mi podpowiadał umysł.
Delikatnie ułożył mnie na łóżku, a jego oczy wyrażały teraz niepohamowaną złość. Nie wiedziałam, czy złości się na siebie, czy na mnie, czy na cały świat.
-Co się stało? - spytałam cicho, że aż się zdziwiłam, gdy mi odpowiedział.
-Nie mogę ci zdradzić wszystkich szczegółów, nie mogę cię już bardziej narażać... - szepnął i schował twarz w dłoniach, a ja nic z tego nie rozumiałam. Malfoy wyglądał jakby miał się rozpłakać z bezsilności. Byłam przerażona, nie wiedziałam, czy powinnam po takich słowach zostać, czy go zostawić.
Zostałam.
Nie ze względu na ranę, strach przed nim i resztą Ślizgonów, którzy na widok Gryfonki w ich pokoju wspólnym dostaliby palpitacji serca.
Zostałam, ponieważ coś mu obiecałam. Powstała między nami niewidzialna umowa, coś jakby więź, która nie pozwalała mi go opuścić, nawet w takiej sytuacji. Zwłaszcza w takiej sytuacji. Poza tym zdawałam sobie sprawę, że Albus Dumbledore miał jakiś cel, gdy prawie dwa miesiące wcześniej poprosił mnie o wspieraniu Dracona.
-Powiedz mi tylko, jak długo tu leżę? Jaki dzisiaj dzień?
-Niedziela, leżałaś u mnie kilka godzin, ale chyba nikt nie zrobił z tego afery, na jaką by to zasługiwało. Słyszałem tylko, jak Potter dostawał szału, że nigdzie nie może cię znaleźć i razem z tą siostrą Weasleya cię szukali, to było przy śniadaniu, więc lepiej jak pójdziesz dzisiaj na kolację, bo wtedy może być gorzej.
Przytaknęłam głową, a po chwili dodałam:
-Kto mi to zrobił? - Nie musiałam mówić mu, o co mi chodzi. Niemal od razu spuścił wzrok na mój brzuch, a następnie przetarł bladą dłonią swoją zmęczoną twarz.
-Teoretycznie to Multon, ale w praktyce to... byłem ja - odpowiedział mi, a mi zakręciło się w głowie. Ogarnęła mnie panika. Jak on mógł mi to zrobić?
-Granger? - zapytał, gdy mu nie odpowiedziałam. Dopiero głucha cisza z mojej strony zmusiła go do spojrzenia w moje przerażone oczy, w których zaczęły zbierać się łzy. Jak ja mogłam mu ufać? Dlaczego byłam tak naiwna?
Malfoy przybliżył się do mnie i złapał w dłonie moje policzki, nie pozwalając mi tym samym uciec.
-To nie tak, ja tego nie chciałem zrobić, musiałem nas chronić, zrozum mnie... - Z jego ust wydobywał się potok słów, a drżący głos przecinał ciszę, jaka zapadła niedawno między nami. - On nie może wiedzieć, że mi pomagasz. Nie mam pojęcia, jak on się dostał do tego pokoju, ktoś musiał mu pomóc, ale musiałem, słyszysz? Musiałem! - krzyknął, a ja ze strachu podskoczyłam. Malfoy zerwał się z łóżka i zacisnął dłonie w pięści. Stał do mnie tyłem, a ja wahałam się, po raz kolejny, czy powinnam wyjść. Chyba domyślacie się co zrobiłam?
-Ty mnie uratowałeś? - zapytałam cicho, a ja zobaczyłam jak jego tył głowy unosi się w górę i w dół, co było dla mnie twierdzącą odpowiedzią. Zamilkłam na chwilę, lecz nie trwało to zbyt długo, gdyż uświadomiłam sobie jedną, bardzo znaczącą rzecz.
-Więc... Więc to TY mnie rozebrałeś?! - wrzasnęłam i szybko porwałam jakąś pierwszą lepszą szatę z krzesła stojącego obok łóżka, by się nią zakryć. Pachniała Malfoyem, świetnie.
Draco powoli się odwrócił w moim kierunku i wyglądało na to, że w końcu jego humor się polepszył.
-Owszem. I nigdy nie widziałem takiego ciała - powiedział cicho, po czym musnął ustami czubek mojej głowy i jak gdyby nigdy nic zostawił mnie samą, niemal gołą, przykrytą jego szkolną szatą. Jego zachowanie mnie dziwiło. Nie wiedziałam, w co on pogrywał. Czasem wyglądał, jakby mnie nienawidził, a innym razem... Jakby mu zależało?
-Ach, gdybyś miała problem z wyjściem to na biurku leżą twoje ubrania, różdżka i ta śmieszna peleryna, w której dzisiaj w nocy przyszłaś do naszego pokoju - dodał, wracając na moment do sypialni, a ja poczułam wielką chęć rzucenia w niego czymś twardym, ale jedyne co miałam pod ręką to poduszki, więc odpuściłam.

***

-GDZIE TY BYŁAŚ?!  - wrzasnął Harry, gdy tylko podeszłam odświeżona, umalowana i ubrana we wczorajsze ciuchy. Kilka osób zerknęło w naszym kierunku, ponieważ mój przyjaciel miał talent w zwracaniu na siebie uwagi całej szkoły. Jednak nie obchodziła mnie reszta uczniów. Ja zerkałam jedynie ponad ramieniem Harry'ego na stół Ślizgonów. Malfoy zerkał na mnie niespokojnie, a siedzący obok Multon mówił coś do niego szybko, a wyraz jego twarzy wskazywał na wyraźne niezadowolenie. Dopiero po chwili dostrzegłam, że Multon przez cały czas trzymał różdżkę, którą celował pod stołem w kierunku Dracona. Przez panujący gwar w Wielkiej Sali nikt nie zwrócił na to uwagi. Zrobiłam niespokojny ruch, a Malfoy lekko pokręcił głową, patrząc mi prosto w oczy. Nie mogłam nic zrobić.
-Przepraszam Harry, musiałam pomyśleć... byłam w Pokoju Życzeń, ciężko mi z... wiesz kim - szepnęłam drżącym głosem, którego nawet nie musiałam udawać, siadając na ławce przodem do stołu Ślizgonów. Harry zrobił to samo, a Ginny, która siedziała po przeciwnej stronie, nie spuszczała z nas oczu.
-Wszystko rozumiem, Hermiono, ale, do jasnej cholery, nie mogłaś dać mi znać?! Nadal nie oddałaś mi mapy i nie wiedziałem, co się z tobą dzieje. Jesteś ostatnio jakaś dziwna.
-Wydaje ci się.
Nie wydawało mu się. Byłam dziwna. Nawet bardziej. Zaniedbywałam przyjaciół w ich najgorszych momentach, a współpracowałam z Malfoyem, który załatwił mi jakimś sposobem ranę na środku brzucha.
Który mnie krzywdził, nawet gdy nie zdawał sobie z tego sprawy.
Przy którym nie mogłam być nigdy bezpieczna.
Który skrywał tajemnice.
Na którym zaczynało mi zależeć.

***

Nie wróciłam po kolacji do pokoju Gryfonów. Udało mi się wytłumaczyć Harry'emu i Ginny, że nie dam rady siedzieć przy całujących się Ronie i Lavender. Harry wyglądał na wściekłego, powiedział, że zachowujemy się jak banda dzieciaków i odszedł, potrącając po drodze jakichś pierwszaków. Ginny nie ruszyła się z miejsce.
-Cokolwiek ukrywasz, lepiej przestań - powiedziała, a ja spojrzałam na nią z uniesionymi brwiami.
-Słucham?
-Lepiej późno niż wcale, tępa egoistko! Nie widzisz, że ty i Ron krzywdzicie Harry'ego?! Nie odzywacie się do siebie od paru dobrych tygodni, Ron ciągle przebywa z Lavender, a ty bez przerwy gdzieś znikasz!
-Dla ciebie to bardzo wygodne, prawda? - warknęłam, nie mogąc dłużej słuchać jej wywodów nad tym, jacy jesteśmy okropni. - Już od dawna szukałaś sposobności, żeby się zbliżyć do Harry'ego, więc nie udawaj, że nie jesteś zadowolona z takiego obrotu sprawy! W końcu możesz wcielić swój plan w życie i zdobyć swojego Harry'ego Pottera! - Nie wytrzymywałam już tego napięcia. Krzyczałam na Ginny, bo powiedziała mi jako pierwsza prawdę w oczy. Nie mogłam tego słuchać. Dużo trudniej jest pogodzić się z prawdą, gdy ktoś poza nami ją zauważa. Ciekawe, jakby zareagowała, że zdradzam mojego najlepszego przyjaciela z jego największym wrogiem, którego ciotką jest morderczyni Syriusza Blacka, a ojciec jednym z najwierniejszych poddanych Voldemorta. Krzyczałam na nią, a rana na brzuchu mnie coraz bardziej bolała, ale nie zwracałam na nią uwagi.
-Ja przynajmniej nie szlajam się po nocach po zamku, jakbym nie miała przyjaciół, którzy potrzebują mojej pomocy. - Odeszła. Kolejna osoba mnie opuściła. A może to ja ich opuściłam? To wszystko było coraz bardziej skomplikowane.

***

Siedziałam na jakimś łóżku w naszym Pokoju Życzeń. Pozwalałam Malfoyowi zająć się moją raną, ponieważ pani Pomfrey na pewno dostałaby ataku serca. Poza tym ręce Malfoya, które były chłodne, ale jednocześnie wykonywał pewna ruchy, sprawiały mi dużo większą przyjemność niż niejedne dłonie pielęgniarek mogłyby sprawić. Ciągle mruczał jakieś zaklęcia, nakładał jakieś maści i znowu zaklęcia. I tak w kółko. W pewnym momencie jedno z zaklęć wywołało u mnie napad śmiechu, gdyż połaskotało mnie po całym brzuchu.
-Cholera jasna, Granger! Czy ty naprawdę nie możesz usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż trzydzieści sekund? Jeszcze chwila i cię przywiążę.
-Trzydzieści sekund? Mruczysz te swoje zaklęcia od kilku minut, ile można leżeć jak trup? - warknęłam, a on w odpowiedzi dźgnął mnie różdżką w żebra.
-Zachowuj się, idiotko.
-Nie pozwalaj sobie, ty głupia, brudna...! - Niestety nie dane mi było dokończyć mojej miłej wiązanki epitetów w stronę tej łajzy, gdyż zakrył mi usta swoją dłonią.
-Niby taka inteligentna, a nie potrafisz zrozumieć, że rany po czarnoksięskich zaklęciach są naprawdę niebezpieczne. Uspokój się, to szybciej skończę i w końcu się od ciebie uwolnię! - krzyknął i gdy zobaczył moją naburmuszoną i zaciętą minę, odsunął dłoń i wrócił do nakładania jakichś mazideł, które rzekomo miały łagodzić mój ból.
-Wstań - rozkazał, a ja, nie zamierzając się do niego już nigdy więcej do niego odzywać, poniosłam się i stanęłam przed krzesłem, na którym siedział. Widać niezwykle świetnie się przy tym bawił. Złapał rękami moje dwa boki i odsunął mnie kawałek od siebie, by podziwiać "swoje dzieło".                  - Wiedziałem, że jestem niesamowity, ale tym razem przeszedłem samego siebie. - Parsknęłam na tę uwagę, lecz on tego nie skomentował, tylko sięgnął po bandaż, a mi pokazał palcem lustro, które stało niedaleko.
Westchnęłam ze złością i podeszłam do lustra, trzymając bluzkę, by widzieć swoją ranę, a raczej białą bliznę po niej. Nie mogłam się nadziwić, że ten człowiek potrafił zdziałać takie cuda. Dopiero po chwili zauważyłam w odbiciu lustra, że ani przez chwilę nie oderwał ode mnie wzroku.
-Co mi się tak przyglądasz? - zapytałam cicho, odwracając się w jego stronę. On dopiero po chwili jakby obudził się z jakiegoś dziwnego transu z marszczył brwi i wzruszył ramionami, odwracając się do mnie tyłem. Układał wszystkie rzeczy, które wyglądały jak z jakiegoś szpitala, robią porządek, mimo że nie było bałaganu. Jego zachowanie było podejrzane, ale nie zdążyłam nawet zapytać o co chodzi, bo po chwili znowu obrócił się do mnie przodem, trzymając w dłoniach nowy bandaż.
-Podejdź tu... - szepnął, a ja tym razem poczułam, jak jakaś niewidzialna siła mnie do niego ciągnie. Powoli podeszłam, a on nie podnosząc się z miejsca, owijał delikatnie bandażem, tak by mnie już więcej nie skrzywdzić. Kiedy skończył, jego dłonie nie oderwał od mojego brzucha, a jedynie lekko mnie objął. Uniósł wzrok, wpatrując się w moją twarz.
-Nawet nie wiesz, jak się boję - powiedział i pociągnął mnie na swoje kolana. Nie wiem kiedy zaczęliśmy, ale chwilę później podniósł się, przyciskając mnie do ściany i całując jak w amoku. Moje palce wplotłam w jego miękkie włosy, a on gładził dłońmi moje plecy, coraz mocniej napierając na moje ciało o zimną ścianę. Nasze języki wykonywały taniec, którego nikt nie był w stanie nam przerwać. Nikt nigdy mnie tak nie całował, nawet Krum. Niestety, pocałunki nigdy nie trwają wiecznie, tak jak wszystko na tym świecie, kiedyś muszę się skończyć.
Malfoy gwałtownie ode mnie odskoczył, jakby popełnił największy grzech w całym swoim życiu. W jego i jego ojca mniemaniu na pewno tak było.
-Przepraszam - powiedział, po czym nic więcej nie dodając, opuścił pomieszczenie niemal wybiegając, ale nadal zachowując swoją arystokratyczną postawę.
A ja? Ja nie byłam arystokratką. Mogłam sobie pozwolić na łzy, które spływały po moich policzkach małymi strużkami, tym samym rozmazując mój makijaż.



________________________
Przedostatni rozdział pierwszej części. Mam nadzieję, że wynagradza Wam on kilka miesięcy czekania. Krótki, ale wiele się dzieje. Dużo wątków, ale wszystkie zostaną wyjaśnione już niedługo.
Niezabetowany, chciałam po prostu dodać go jak najszybciej.
Przepraszam za zwłokę i pozdrawiam,
Cave Inimicum