czwartek, 6 lutego 2014

4. indicium

 Na wstępie chcę Was powiadomić, iż jest to mój najdłuższy jak dotąd rozdział, bo na siedem stron. Mógłby mieć znacznie więcej, lecz jestem tak paskudna, że chciałam skończyć w odpowiednim miejscu.


~~**~~**~~**~~


         Czym prędzej zerwałam się z łóżka i całkowicie zapominając o tym, że przed chwilą płakałam oraz o Ronie i Lavender, wybiegłam  z dormitorium. Zanim jednak zbiegłam ze schodów na sam dół, zatrzymałam się w połowie. Tym razem nie mogłam pozwolić, żeby Harry przypadkiem natrafił na moje nazwisko na Mapie Huncwotów, które zniknęłoby na jego oczach z jej powierzchni akurat na siódmym piętrze. Najpierw Malfoy, a teraz ja. Zacząłby coś podejrzewać... Zerknęłam, czy przypadkiem nikt nie idzie, a kiedy upewniłam się, że wszyscy albo już śpią, by nie spóźnić się na jutrzejsze poniedziałkowe zajęcia, albo siedzą w Salonie Wspólnym, wyciągnęłam różdżkę z kieszeni i skierowałam jeden z jej końców na czubek mojej głowy.
           — Invisibilitatem* — szepnęłam, a kiedy poczułam rozchodzące się ciepło po moim ciele od góry do dołu, schowałam różdżkę i zeszłam na dół. Byłam pewna, że od tego momentu nie będzie żadnych problemów, jednak nagle znikąd wyrósł przede mną Harry.
           — Słuchaj, Hermiono, Ron naprawdę nie chciał tego powiedzieć... — zaczął mój przyjaciel, a ja prychnęłam głośno, zwracając na siebie uwagę pierwszoroczniaków, którzy grali nieopodal w Eksplodującego Durnia.
           — Odpuść sobie Harry, naprawdę. Nie musisz tłumaczyć Ronalda, zwłaszcza że właśnie pokazał, jak wielkim jest tchórzem, skoro wysłał ciebie, byś to ty mnie przeprosił. A teraz wybacz, ale mam coś do załatwienia — oznajmiłam, po czym bez słowa go wyminęłam. Usłyszałam jeszcze "cichy" szept małej blondynki z grupy jedenastoletnich Gryfonów, który dobitnie skwitował, że mam absolutną rację. Chwilę później Ron na nich naskoczył, że powinni iść już do łóżek i jeśli tego nie zrobią w przeciągu dziesięciu sekund, odejmie im punkty.
Byłam już spóźniona pół godziny i naprawdę wielkim szokiem dla mnie było, że kiedy przekroczyłam próg drzwi Pokoju Życzeń, Draco nadal na mnie czekał. Odniosłam jedynie wrażenie, iż usłyszałam jak cicho odetchnął z ulgą, lecz gdy chciałam wyczytać cokolwiek z jego twarzy, on znowu przybrał tę maskę obojętności, której chyba nigdy nie zdejmował
           — Płakałaś — podsumował mnie, ale byłam mu wdzięczna, że nijak nie skomentował mojego spóźnienia. Wzruszyłam niedbale ramionami i aby potwierdzić swoją obojętność, rozejrzałam się po wnętrzu pokoju. Tym razem nie przybrał wyglądu starej, zakurzonej i dawno nieużywanej sali. Draco stał na wprost wejścia przy ogromnym, dębowym stole, na którym stał średni cynowy kociołek, wkoło którego otwarta była książka na stronie z Eliksirem Wielosokowym oraz poustawiane wszystkie potrzebne składniki, i obracał w dłoniach szklankę z jakimś bursztynowym płynem, zapewnie z Ognistą Whisky, a przy nim stały dwa takie same dębowe krzesła z białymi siedzeniami i oparciami. Po lewej stronie stał wielki, marmurowy kominek, w którym wesoło tlił się ogień, a przed nim stała obita czarną skórą kanapa, ustawiona przodem do kominka. Z kolei po prawej stronie znajdował się ogromny barek w tym samym kolorze drewna, z najróżniejszymi alkoholami oraz kryształowymi szklankami i kieliszkami, a nad nim wisiało ogromne, złote lustro, którego rama była ręcznie zdobiona. Chyba było to jedno z tych drogich zwierciadeł. To było takie w typowo malfoyowskim stylu. 
           Tuż obok niego stał ogromny regał z książkami chyba na każdy możliwy temat, poczynając od zaklęć przydatnych w domu, a kończąc na tych o czarnej magii, chociaż te drugie troszkę mnie zaniepokoiły. Na ścianach wisiały kinkiety, których światło wywołało w pomieszczeniu przyjemny, przytulny nastrój. Ale to nie książki ani naszykowane już wszystkie potrzebne do przygotowania eliksiru składniki. Nie, rzeczą, przez którą opadła mi szczęka, był sufit. Dziwne, nieprawdaż? Jednak to nie był taki zwykły sufit, a identyczny jak ten w Wielkiej Sali. Różniło go tylko to, że ten w naszym pokoju nigdy się nie zmieniał. Zawsze ten sam widok: granatowe, wręcz czarne niebo rozświetlone milionem gwiazd. Można w nim było dostrzec Drogę Mleczną, przez co nie mogłam oderwać od niego wzroku ani nawet zamknąć buzi. Odnosiłam wrażenie, że gdybym wyciągnęła w górę dłoń, zanurzyłam ją w tym gwiazdozbiorze. Kto wie, może skradłabym jedną z gwiazd dla siebie? Musiałam przyznać - Draco Malfoy potrafił zaskakiwać. Nigdy, ale to nigdy nie spodziewałabym się takiego wystroju w Pokoju Życzeń po tym chłopaku. Bardziej jakieś lochy lub ewentualnie klatka dla fretki.
           — Zamknij usta, Granger, bo ci mucha wleci — mruknął Ślizgon, jakby rozzłoszczony moją chwilą zadumy. Dupek. — Zanim zaczniesz przygotowywać eliksir, bo oczywiście musisz zacząć jak najszybciej, to nalej sobie whiskey i usiądź.
           — Słucham? — Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział chłopak. Nie dość, że wytrzymywał ze mną w jednym pokoju to jeszcze chciał się ze mną, szlamą, napić? 
Malfoy westchnął ze zrezygnowaniem i mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak "idiotka", "beztalencie" oraz "strata czasu", podszedł do barku. Ja w tym czasie usiadłam przy stole, wybierając miejsce przy kociołku i czekałam, aż wróci i dojdzie do sedna sprawy, bo chciałam już zacząć pracę, bym mogła w końcu pójść spać. Chwilę później postawił szklankę z whiskey tuż obok kociołka, a ze swojej upił spory łyk. Chyba chciał się przygotować do tej rozmowy.
          — Dobra, a teraz powiedz mi, dlaczego płakałaś.
         Gwałtownie zachłysnęłam się płynem, gdy usłyszałam to jedno zdanie. Malfoy posłał mi w tym czasie spojrzenie pełne politowania i chyba ledwo się powstrzymał, by tego nie skomentować. Wiecie, kolejny powód do kpin ze szlamy Granger, ale zamiast tego wzruszył ramionami i wrócił do picia swojej whiskey.
          — Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałabym to zrobić.
          — Oj Granger, Granger, Granger — powiedział, jakby zwracał się do pięcioletniego dziecka i ignorując moje spojrzenie przepełnione złością, zaczął mi tłumaczyć — Od teraz pewnie nieraz będziemy się spotykać właśnie w tym pomieszczeniu, oczywiście nie będę ważył z tobą tego eliksiru, ponieważ w tym czasie muszę jeszcze naprawić tę cholerną szafkę — urwał i ohydnie zaklął pod nosem, waląc pięścią o stół. Podskoczyłam, wylewając na siebie Ognistą Whisky. Draco był nieobliczalny i taki pozostawał do końca; często wpadał w furię, zwłaszcza jeśli wchodził na temat tej szafki. Wstał od stołu, uprzednio opróżniając do końca szklankę i ze złością ją odstawił. Podszedł do wielkiego regału na książki i przeglądając ich grzbiety, kontynuował, jak gdyby nigdy nic — Ale kiedy będziemy ćwiczyć oklumencję, na pewno nieraz ty zobaczysz moje wspomnienia, a ja twoje, w co nie wątpię, bo na pewno poradzę sobie z tą dziedziną magii, w przeciwieństwie do Wybrańca. — Prychnęłam głośno jak rozjuszona kotka, nie mogąc uwierzyć w to, co mówił. Był taki pewny siebie, wydawało mu się, że oklumencja jest prosta, że wystarczy mu godzina czy dwie, aby to opanować do perfekcji. Zero wyobraźni. Odwróciłam się przodem w stronę chłopaka odstawiając z hukiem prawie pustą szklankę na stół. Dopiero wtedy zauważyłam, że Draco opierał się barkiem o regał i patrzył na mnie pytającym wzrokiem.
          — Naprawdę sądzisz, że to takie proste? że Harry był po prostu za słaby na to?! — zapytałam ze złością, a gdy nie otrzymałam odpowiedzi, roześmiałam się kpiąco — Harry jest jedną z najsilniejszych osób, jakie znam, i uwierz mi, że jeżeli on nie dawał sobie z tym rady, to naprawdę jest się nad czym zastanawiać.
          — Miałem do czynienia ze znacznie gorszymi rzeczami niż oklumencja, możesz mi wierzyć na słowo — warknął, podchodząc do mnie szybkim krokiem i nachylając się w moim kierunku, a jego stalowoszare tęczówki spowił mrok. Od razu odechciało mi się wdawać z nim w jakiekolwiek dyskusje, więc bez słowa odwróciłam się do niego plecami i zajrzałam, niby od niechcenia, do otwartej książki. Dopiero wtedy zauważyłam kawałek pergaminu z tekstem, który wyszedł prawdopodobnie spod pióra tej samej osoby, od której dostałam liścik i która była ze mną w tym samym pokoju.
          — Co to za śmieć? — spytałam chłodno, biorąc do ręki notatki Malfoya, nawet ich nie czytając. Chwilę wcześniej postanowiłam, że nie będę z nim rozmawiać, ale bałam się, że znowu wróci do tematu mojego wcześniejszego płaczu.
          — Gdybyś potrafiła czytać, wiedziałabyś, że to rozpiska, mugole mówią chyba na to rafik.
          — Grafik, geniuszu — poprawiłam go automatycznie, nie mogąc się nadziwić, że chłopak nie użył słowa "szlamy".
          — Nieważne. W każdym razie podczas twojego spóźnienia tak mi się nudziło, że rozpisałem ci, kiedy masz dodawać poszczególne składniki, żebyś przypadkiem czegoś nie pomyliła. Napisałem  ci także w jakie dni będziemy ćwiczyć oklumencję. Na razie postanowiłem, że będziemy spotykać się dwa razy w tygodniu, napisałem ci nawet godziny. Na wszelki wypadek, dopisałem ci słownie nazwy godzin, gdybyś nie znała się na zegarku. — Nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że uśmiecha się z kpiną. Zerknęłam na pergamin i zaczerwieniłam się po cebulki włosów, gdy moim oczom ukazał się wściekle czerwony napis "dwadzieścia dwa zero zero wieczorem". Dupek. — W inne dni nie będziesz miała tutaj wstępu, bo ten pokój jest mi potrzebny do czegoś innego.
          — Do czego? — zapytałam, nim zdążyłam ugryźć się w język. 
          — Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałbym ci odpowiedzieć — powiedział, świadomie cytując moje wcześniejsze słowa.
          — Malfoy, w końcu i tak się dowiem o co chodzi, bo już w Święta mamy pierwszą lekcję oklumencji — postanowiłam zagrać tak samo jak on, mając nadzieję, że to na niego zadziała.
          Chłopak dłuższą chwilę milczał i już wydawało mi się, że ulotnił się z Pokoju Życzeń, gdy nagle się odezwał.
          — Masz rację... Potrzebuję tego pokoju, by naprawić tę przeklętą szafkę, zadowolona?
          — Powiedzmy...
          — Więc dlaczego płakałaś? — ponowił pytanie chyba po raz trzeci tego wieczoru, kierując się z powrotem do stołu. Śledziłam wzrokiem jego sylwetkę, prostując się na krześle. Ślizgon opadł na swoje, tym razem rozsiadając się na nim nonszalancko. 
           Westchnęłam ze zrezygnowaniem i sama nie wiedzieć dlaczego, opowiedziałam mu pokrótce sytuację z moim przyjacielem, Ronem, a on ani razu mi nie przerwał. Pamiętam, że mimo tego, iż bez przerwy wodził wzrokiem po pokoju, uparcie unikając mojego spojrzenia, ani razu nie sprawiał wrażenia, że go to nudzi. Kiedy skończyłam, Draco w końcu spojrzał w moim kierunku z brwiami uniesionymi wysoko.
          — I naprawdę nie masz pojęcia, co zrobić? — zapytał z niedowierzaniem, a kiedy pokręciłam głową, zaśmiał się pod nosem z kpiną wymalowaną na twarzy — Salazarze, ty rzeczywiście jesteś głupia jak but.
          — Uważaj na słowa, Malfoy, pamiętaj, że w każdej chwili mogę przypadkowo dosypać czegoś do eliksiru, byś zmarł w męczarniach.
          — Wszystko mi jedno, w końcu to nie ja będę go pił — oznajmił, wzruszając ramionami, a ja zrobiłam zaskoczoną minę, którą zignorował. — Wracając do tematu, to proste. Twój Wieprzlej powinien poczuć się zazdrosny. Niedługo Slughorn urządza to śmieszne przyjęcie dla swoich pupilków, więc będziesz miała okazję, o ile ktoś będzie chciał z tobą pójść, w co szczerze wątpię. 
          — Ron wkurzyłby się o Zachariasza Smitha  powiedziałam po chwili namysłu, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Ani trochę nie byłam zaskoczona, gdy usłyszałam donośny śmiech Malfoya. To był pierwszy i ostatni prawdziwy śmiech Dracona w szóstej klasie, jaki było dane mi słyszeć. Gdybym to nie ja była obiektem drwiny, to może nawet zrobiłoby mi się przyjemnie na ten dźwięk.
          — Chyba żartujesz, Granger. Nawet ty jesteś za dobra na tego Puchona, a to już nie byle co — powiedział między napadami śmiechu, a ja, słysząc te słowa, zaczerwieniłam się jeszcze bardziej. Malfoy był naprawdę bezczelny!
          — W takim razie pójdę z McLaggenem — oznajmiłam i odwracając obrażona od niego głowę, dodałam odpowiednią ilość much siatkoskrzydłych. Następny składnik miałam, według rozpiski Malfoya, dodać w piątek. Postanowiłam, że jutro po zajęciach sprawdzę dokładnie, czy Ślizgon aby na pewno nie pomylił się w instrukcji, co było bardzo prawdopodobne.
          — Och, z pewnością z tobą pójdzie — zironizował, nie przestając uśmiechać się kpiąco. — Zwłaszcza, że to jedyny porządny Gryfon. Naprawdę, dziwię się, że znalazł się w waszym domu, biorąc pod uwagę jego czystą krew.
          — Zobaczymy — odpowiedziałam i tym samym ucięłam ten temat. — Dobra, Malfoy. Z tego, co widzę, następny składnik mogę dodać dopiero za kilka dni, a pijawki zaraz po rozpoczęciu ferii, więc będziesz miał moje Święta na sumieniu. 
           Wstałam powoli z krzesła i skierowałam się do wyjścia z pomieszczenia. Gdy złapałam za klamkę, zawahałam się na chwilę. Nie byłam pewna, czy powinnam życzyć mu dobrej nocy, ale w końcu zdecydowałam, że wyjdę bez słowa.

~~**~~

Następnego dnia miało odbyć się przyjęcie Klubu Ślimaka, a ja spałam zaledwie cztery godziny. Z chęcią wylegiwałabym się znacznie dłużej, ale o dziewiątej miałam transmutację, a profesor McGonagall raczej nie tolerowała spóźnień. Ze zrezygnowaniem podniosłam się z łóżka i skierowałam się do łazienki w celu wykonania wszystkich porannych czynności. Kiedy czterdzieści minut później schodziłam do Wielkiej Sali, z zadowoleniem zauważyłam, że mam jeszcze dwadzieścia minut na spokojne zjedzenie śniadania.

~~**~~

Cześć Neville! — zawołałam wesoło, opadając w sali transmutacji na krzesło obok mojego kolegi, podczas gdy on niespokojnie rozglądał się wkoło, jakby czegoś zapomniał. Na dźwięk mojego głosu, siedzący w rzędzie obok Weasley odwrócił się do tyłu, by szepnąć coś w stronę Lavender i Parvati, na co zareagowały głośnym chichotem. Harry, który zajmował krzesło tuż obok Ronalda, pokręcił z niedowierzeniem głową i wysłał w moim kierunku przepraszające spojrzenie. I wiecie co? To nie słowa Rona, ani nawet wzrok pełen pogardy i zwycięstwa ze strony Brown zabolały mnie najbardziej, a właśnie te smutne oczy Pottera. Zdawałam sobie sprawę, jak ciężki okres przechodził, a my, jako jego przyjaciele, zamiast go wspierać, po prostu kłóciliśmy się jak małe dzieci. Łudziłam się ciągle, że te nieprzerwane próby pogodzenia nas powodowały, że nie myślał zbyt dużo o Syriuszu i jego śmierci, ale szanse na to były znikome. Posłałam mu smutny uśmiech, który z pewnością zinterpretował tak, jak chciałam, by zinterpretował i odwróciłam wzrok, patrząc tępo przed siebie. Udawałam, całkiem umiejętnie, że słucham Neville'a i jego wykładu o pożytecznym zastosowaniu jagód jemioły, a sama skupiłam się na czymś zupełnie innym. 
                   Harry Potter, mój najlepszy przyjaciel, z którym w życiu miałam tylko jedną dłuższą kłótnię i to w trzeciej klasie o to, że doniosłam profesor McGonagall o miotle, którą dostał od nieznajmego (co do dzisiaj uważam za słuszne), i który był dla mnie jak starszy brat, który od zawsze starał się stawać po mojej stronie. Nigdy nie krytykował głośno mojego zachowania przy kimś ze znajomych, nawet (a może powinnam powiedzieć zwłaszcza?) przy Ronie. Ten drugi raczej czerpał radość, gdy zabawiał się cudzymi uczuciami, a sam był w centrum uwagi. Nie, Harry taki nie był. Na niego zawsze mogłam liczyć i on zawsze mógł liczyć na mnie. Dlaczego więc tak łatwo przychodziły mi kłamstwa, aby chronić Malfoya i bym mogła mu pomóc we wszystkim o co prosił mnie on i Dumbledore? Nigdy nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Zamiast tego umiejętnie uciszałam swoje wyrzuty sumienia tym, że przecież działałam z polecenia dyrektora, ale nie oszukujmy się. Gdybym nie chciała tego robić, odmówiłabym.
~~**~~

Nie było dla mnie zdziwieniem, gdy zaraz po lekcji transmutacji wybiegłam z płaczem z sali. Jakby mało mi było problemów, to jeszcze Ron dorzucał swoje pięć knutów i bez przerwy mnie przedrzeźniał, gdy tylko zgłosiłam się do odpowiedzi. Jedynym pocieszeniem było to, że Malfoy nie widział tego przedstawienia, ale on po prostu tego dnia nie pojawił się na żadnych z zajęć. Jeśli zapytacie, dlaczego to było dla mnie aż tak istotne, nie będę umiała wam odpowiedzieć. Najwyraźniej moje serce zaczęło czuć coś znacznie szybciej, niż cała moja reszta. Szybko jednak wzięłam się w garść i na następnych zajęciach czułam się w porządku. 
Wieczorem, gdy miałam już wejść do Wielkiej Sali na kolację, ktoś mnie zaczepił. Ciężko było mi uwierzyć w moje szczęście.
                       — Witaj, Granger.
                       — Och, cześć, Cormac. 
                       — Słuchaj... Chciałem zapytać, czy nie masz może ochoty wybrać się ze mną na to przyjęcie u Slughorna? — spytał, a ja w myślach wykonałam taniec zwycięstwa. W normalnych okolicznościach uciekłabym jak najdalej od McLaggena, jednak musiałam trzymać się wskazówek Malfoya. Poza tym nie mogłam sobie odpuścić, by utrzeć nosa temu Ślizgonowi. W końcu wątpił, że pójdę z Cormakiem, a tym czasem proszę! On sam mnie zaprosił!
                        — Ależ oczywiście, że z tobą pójdę. Spotkamy się w sali wejściowej o ósmej wieczorem, w porządku? 
                        — Jasne. Do zobaczenia, Granger — powiedział i odszedł w stronę swoich tępych kumpli. Zauważyłam, że kołysał się podczas tej czynności jak kaczka, zabawne. Ten widok do tej pory mnie bawi. Postanowiłam w końcu udać się na kolację i zjeść coś smacznego.
Ledwo podeszłam do stołu Gryffindoru i niemal od razu usłyszałam głos Parvati.
                     — Cześć, Hermiono!
Kiedy spojrzałam w jej kierunku, dostrzegłam, że dziewczyna patrzy na mnie przepraszającym wzrokiem, więc sumienie prawdopodobnie dało się jej we znaki, skoro tak szybko chciała się pogodzić. Odwzajemniłam więc uśmiech, żeby nie wyjść na zołzę, możliwe, że zrobiłam to jeszcze bardziej serdecznie od niej. Zaśmiałam się pod nosem, gdy zobaczyłam minę Harry'ego. On chyba nigdy nie mógł pojąć dziewczyn!
                    — Cześć, Parvati! — zawołałam wesoło, siadając między nią a Harrym, całkowicie ignorując dwa gumochłony siedzące obok niej. — Idziesz wieczorem na to przyjęcie u Slughorna?
                     — Nikt mnie nie zaprosił — odpowiedziała Parvati ponuro, spoglądając z wyrzutem na Harry'ego, który udawał, że tego nie widzi. — Ale BARDZO bym chciała, zanosi się na niezłą imprezę... A ty idziesz, tak?
                    — Tak, spotykam się o ósmej z Cormakiem i...
Zza pleców Parvati rozległ się odłos, który przywiódł mi na myśl odessanie przepychacza z zatkanego zlewu i Ron wychylił się, by rzucić zdziwione spojrzenie Harry'emu. Ten jednak pokręcił głową, bo jak zwykle nic nie rozumiał. Postanowiłam zachowywać się tak, jakbym nic nie zobaczyła ani nie usłyszała.
                   — ...pójdziemy razem na to przyjęcie.
                   — Cormac? Masz na myśli Cormaca McLaggena?
                   — Taak — odpowiedziałam słodkim głosem. — Tego, który o mało co nie został obrońcą w drużynie Gryfonów.
                   — To co, chodzisz z nim? — zapytała Parvati, wytrzeszczając oczy. Nagle, nie wiedzieć czemu, przypomniał mi się wyraz pyszczka Zgredka.
                   — Och, tak... nie wiedziałaś? — zachichotałam tak, jakbym nie była Hermioną Granger. Niestety, musiałam na chwilę odwrócić się od Parvati, by spiorunować wzrokiem mojego przyjaciela, Wybrańca, który nastąpił celowo na moją stopę. Kiedy zobaczyłam wyraz jego twarzy, ponownie się roześmiałam, lecz tym razem był to szczery śmiech.
                    — Nie! — Parvati była wyraźnie podekscytowana tą wiadomością. — Wow, chyba kręcą cię gracze quidditcha, nie? Najpierw Krum, teraz McLaggen...
                    I w dodatku Malfoy, z którym ważę po nocach eliksir w Pokoju Życzeń, dodałam w myślach.
                   — Kręcą mnie ci, którzy są w tym naprawdę dobrzy — poprawiłam ją, wyraźnie akcentując ostatnie słowa i nie przestając się uśmiechać, powoli podniosłam się z miejsca. Nagle zupełnie przestał liczyć się dla mnie posiłek, a moje myśli skupiały się tylko nad tamtejszym wieczorem. — No to do zobaczenia... muszę iść się przygotować na to przyjęcie — oznajmiłam i jakby nigdy nic opuściłam Wielką Salę. Mimowolnie rzuciłam jedno spojrzenie na stół Ślizgonów i ze smutkiem zauważyłam, że Draco Malfoy nie znajduje się wśród uczniów domu Salazara Slytherina.


~~**~~

— Harry, ratuj! — bezgłośnie poruszyłam ustami, gdy dwie godziny po rozpoczęciu przyjęcia Cormac wreszcie mnie znalazł i zaczął podchodzić do wszystkich, których znał (i tych, których nie znał), aby pokazać się ze mną. Na całe szczęście w końcu podeszliśmy do mojego przyjaciela, który patrzył na mnie współczująco, oraz do Luny.
                — Wiedzieliście, że jemioła jest naturalnym siedliskiem płetwiaków długopalczastych? — zapytała Luna najwyraźniej nieświadoma tego, co właśnie powiedziała. Jęknęłam żałośnie, zerkając na McLaggena i tak jak przypuszczałam, nagle zainteresował się kawałkiem gałązki, którą Slughorn zawiesił przy suficie. Patrząc na minę Cormaca, łatwo było zorientować się, że obmyśla już plan, jak zaciągnąć mnie pod ową jemiołę.  Harry, który chyba również zorientował się, iż to nie płetwiak długopalczasty zajmował w tamtym momencie myśli McLaggena, postanowił interweniować i podjął temat quidditcha. 
Nagle, zupełnie niespodziewanie, usłyszeliśmy nieopodal dźwięki szamotaniny. Spojrzeliśmy w bok i naszym oczom ukazał się obraz Filcha, który ciągnął za sobą... Dracona Malfoya. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, gdy chłopak przypadkowo spojrzał w moją stronę i o dwie sekundy za długo zatrzymał wzrok na mojej sylwetce, która odziana była w przylegającą w tali czerwoną sukienkę i rozkloszowaną u dołu do połowy ud. Szybko jednak się opamiętał i odwrócił wzrok, patrząc z wściekłością na woźnego. Szarpnął mocno barkiem, aby uwolnić go spod mocnego uścisku mężczyzny i wyprostował się tak, jak na arystokratę czystej krwi przystało. Ubrany był standardowo w eleganckie, czarne spodnie od garnituru, wypastowane i lśniące buty w tym samym kolorze oraz białą koszulę, która idealnie komponowała się z jego bladą skórą... zbyt bladą, nawet jak na niego. Dopiero wtedy mogłam zobaczyć go w pełnej okazałości, ponieważ gabinet Slughorna był idealnie oświetlony. Byłam przerażona. Malfoy wyglądał na chorego. Miał cienie pod oczami, a jego usta nie zdobił drwiący uśmieszek. Tym razem przypominał mi sztuczny uśmiech osoby, która próbuje ukryć się za maską obojętności. To wtedy pierwszy raz wiedziałam, że robię dobrze, pomagając mu. 
Kilka osób, w tym przyjaciel Malfoya - Zabini, wpatrywali się w tą scenę z zaskoczeniem. Oczywiście niemal wszyscy uwierzyli, że Ślizgon próbował się tutaj dostać, aby wkręcić się na przyjęcie, lecz ja wiedziałam, co on robił wtedy na siódmym piętrze. Chciał iść do Pokoju Życzeń. Zapewne planował znowu naprawić tę szafkę. Zalała mnie wtedy fala nienawiści do Filcha, a chwilę później do Snape'a, który szybko zabrał stamtąd Malfoya. Nim się spostrzegłam, Harry szybko wyszedł za nimi, a ja już wiedziałam, co zamierzał. Zapewne szedł podsłuchać rozmowę chłopaka z profesorem od obrony przed czarną magią i tym samym uniemożliwił mi mój plan, który obejmował dosłownie to samo - ukrycie się pod peleryną-niewidką.
Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, szybko zbyłam marną wymówką Lunę i Cormaca, a sama udałam się do Pokoju Życzeń, by tam poczekać na Malfoya. Miałam nadzieję, że tym razem dowiem się czegoś więcej. 

___________________________

*Invisibilitatem - zaklęcie wymyślone przeze mnie; powoduje niewidoczność na wszelkich mapach zarówno tych magicznych, jak i stworzonych przez mugoli.


~~**~~**~~**~~

Dziękuję za każdy komentarz, bo daje to prawdziwego kopa motywacyjnego.
Z tego miejsca chcę pozdrowić ludzi odpowiedzialnych za pomysł kręcenia tylko trzech odcinków "Sherlocka" na każdy nowy sezon. A żeby Was też ktoś kiedyś tak wkurzył, jak wkurzyliście mnie. ._.