czwartek, 5 grudnia 2013

1. intium




Moją historię warto zacząć wraz z początkiem mroźnego, deszczowego listopada. Dokładnie wtedy
po raz pierwszy miałam okazję zamienić słowo z Nim. Nie była to przyjemna wymiana zdań,
ale przynajmniej nie opierała się na "szlamach" i tym podobne.
Jak wiadomo, już na samym początku mojej nauki w Hogwarcie byłam przydzielona do kilku grup. Stało się to mimowolnie, nie z wyboru. Czasami mamy okazję przystąpić do jakiejś organizacji i robimy to z chęcią, lecz w szkole, nawet w tej czarodziejskiej, jest zupełnie inaczej. Uczniowie, ba, czasem i nauczyciele, szufladkują nas na podstawie wyglądu, zachowania, ubioru czy sposobie wyrażania się. Ja byłam przede wszystkim Granger-Wiem-To-Wszystko oraz największą szlamą na świecie, lecz to drugie spotykane było jedynie ze strony Ślizgonów. Właśnie oni nienawidzili mnie najbardziej. Na początku mojej nauki, gdy byłam w pierwszej klasie, nie odczuwałam tego. Dopiero później się zaczęło... Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Oznajmiłam Malfoyowi, że Gryfoni mają talent do gry w quiddicha i,
w przeciwieństwie do niego, nikt do drużyny się nie wkupił. Wtedy pierwszy raz zostałam nazwana szlamą. Płakałam przez kilka dni, jednak tylko nocami. Kiedy Draco, książe Slytherinu, ukazywał otwarcie swoją nienawiść w moim kierunku, reszta Ślizgonów szła w ślad za nim. I tak przez kilka lat. Dopiero w szóstej klasie poczułam, że nie warto się tym przejmować. Oczywiście moi przyjaciele sądzili, że już dawno to po mnie spływa, lecz ja sama wiedziałam, ile łez wylewałam w poduszkę po każdym obraźliwym zdaniu skierowanym w moim kierunku. To bolało, zawsze tak samo mocno, jak poprzednim razem. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy przez pierwszy miesiąc szóstej klasy Draco Malfoy ani razu nie nazwał mnie szlamą! To może wydawać się niewiele, skoro reszta nadal rechotała jak stado goryli na każdy komentarz, ale dla mnie najbardziej krzywdzące były słowa blondyna. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego? Wtedy jeszcze sama tego nie wiedziałam.
Tygodniami zastanawiałam się, co było przyczyną zachowania Ślizgona, bo, jakby nie patrzeć, to on zaczął tę całą wojnę tylko ze względu na pochodzenie. Z czasem (nie ukrywam, że z pewnym rozczarowaniem) zauważyłam, że jego po prostu nie ma wśród uczniów ze Slytherinu. Wcześniej nawet łudziłam się, iż zaszła w nim pewna zmiana i czystość krwi przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Merlinie, z perspektywy czasu widzę, jak naiwna byłam.
Po miesiącu nauki przestałam przejmować się sprawą Malfoya. Nie ma go, więc trudno. O jedną nienawidzącą mnie osobę mniej. Oczywiście blondyn pojawiał się na lekcjach i czasem na posiłkach, ale w tych nielicznych momentach, gdy przyłapywałam się na wyszukiwaniu go wzrokiem, zdałam sobie sprawę, że jest go coraz mniej. Nie, nie chodzi tu o częstotliwość pojawiania się na korytarzu. Chodzi mi o niego. Był z pewnością chudszy z każdym tygodniem roku szkolnego. Wiedziałam jednak, że obsesja na punkcie Malfoya, która pojawiła się niewytłumaczalnie w mojej głowie, była bezsensowna. Nie było przecież żadnego powodu, bym się nim przejmowała. Teraz po prostu wydaje mi się, że podświadomie moje serce czuło tę więź, która miała pojawić się dopiero dwa miesiące później.
Niestety, kiedy w końcu zaprzestałam rozmyślaniom o enigmatycznym Ślizgonie, nagle mój przyjaciel, Harry, nie dawał mi spokoju. Ciągle gadał, że ów blondyn ma do wykonania jakieś zadanie, ponieważ Voldemort zrobił z niego śmierciożercę. Do tej pory zastanawiam się, skąd u Harry'ego taka trafna intuicja? Jakim cudem on wiedział o tym już tak wcześnie? Oczywiście bez przerwy próbowaliśmy wraz z Ronem przekonać mojego przyjaciela, iż jest to niedorzeczne, ponieważ "Lord" musiałby wykazać się prawdziwą głupotą. Z czasem zostałam osamotniona w swoich przekonaniach, ponieważ Weasley odpuścił i zaczął skupiać się na treningach, aby dostać się do drużyny, a i ja miałam wystarczająco dużo nauki, co było znacznie ważniejsze niż wysłuchiwanie niemożliwych podejrzeń Pottera.
                    — Słuchaj, Harry, próbuję napisać wypracowanie dla Snape'a i myślę, że i tobie lepiej zrobiłoby, gdybyś skupił swoje myśli na czymś innym niż Malfoy. Popadasz w paranoję!
                    W odpowiedzi dostawałam tylko jakieś marne burknięcia.
                    Najgorsze w tym wszystkim było to, że kiedy moje myśli były całkowicie wolne od mojego wroga numer jeden, Harry zawsze nieoczekiwanie wysnuwał jakieś wnioski. Nawet na podstawie tego, co jadł na śniadanie. Zawsze wtedy uciekałam, jak najdalej, by Harry zamęczał tylko Rona.
                    Tak właśnie było pod koniec listopada. Chowałam się pomiędzy regałami w bibliotece i pisałam strasznie trudne wypracowanie dla Slughorna o Wywarze Żywej Śmierci i jego zastosowaniu. W zasadzie nawet mnie to zaciekawiło, jednak coś ciągle mnie rozpraszało. A raczej ktoś, kto po drugiej stronie ze złością przeszukiwał półki z książkami. Najwyraźniej Draco Malfoy nie mógł znaleźć jakiejś księgi i postanowił wyżyć się na innych, całkowicie niewinnych.
                     — Panie Malfoy, jeżeli ma pan zamiar niszczyć mienie szkoły, to proszę o natychmiastowe opuszczenie pomieszczenia. — Przez chwilę nawet współczułam chłopakowi, bo pani Pince potrafiła naprawdę groźnie wyglądać i naprawdę nie dziwiłam się, że jeszcze nigdy nie musiała nikogo zaatakować zaklęciem - jej wzrok bazyliszka był wystarczający.
                      — Nieważne, i tak już wychodziłem  — warknął Malfoy w jej stronę i rzucił ze złością książką o pogłogę, a bibliotekarka wydała z siebie zduszony okrzyk. Nagle zatrzymał się w pół kroku, patrząc wprost na mnie. A raczej na księgę, spoczywającą na stole przede mną. Zawahał się tylko na sekundę, po czym podszedł do mnie.
                       — Potrzebuję jej, Granger.  — Nie patrzył na mnie. Zapewne sam fakt, że musiał odezwać się do szlamy musiał być dla niego ciosem poniżej pasa, a co dopiero patrzenie na nią. Nie zamierzałam mu dawać mojej aktualnej lektury. Była mi potrzebna tak samo, jak jemu, jednak to ja miałam przewagę.
                        Podniosłam się bez słowa z krzesła i zaczęłam pakować pergaminy, pióro, kałamarz oraz nieskończone wypracowanie na eliksiry, uparcie nie patrząc na blondyna. Nie zdziwiłam się ani trochę, gdy Draco wyciągnął rękę po książkę z triumfalnym uśmiechem, kiedy z hukiem zamknęłam księgę. Przycisnęłam ją do piersi, tym samym zbijając chłopaka z tropu.
                          — Wybacz, Malfoy, ale nie mam żadnych powodów, aby ci ją dawać. Byłam pierwsza, możesz poczekać kilka dni, aż skończę wypracowanie. Jest dopiero na poniedziałek, zdążysz napisać przez weekend. — Nie myślcie sobie, że zamierzałam mu ją oddać następnego dnia, chciałam ją wtedy przetrzymać u siebie jak najdłużej, by jeszcze bardziej go zdenerwować.
                           Co, jakie wypracowanie? — Tym razem to on zbił mnie z tropu. Pierwszy raz spojrzał mi w oczy, pierwszy raz w życiu w jego szarych tęczówkach nie było ani krzty pogardy czy niechęci. Był po prostu... zaskoczony? zdziwiony? Pamiętam ten obraz, jakby to było dziś rano. Wtedy nawet nie przypuszczałam, że to tylko początek tej destrukcyjnej znajomości.
                           — Aaa, rozumiem. Chodzi o te eliksiry? — No mistrzem w dedukcji to on nie był. Od razu można było się zorientować, że chodzi o eliksiry skoro to książka o... eliksirach.
                           — Gratulacje, Malfoy, dostaniesz medal. Teraz przesuń się, ponieważ chcę wyjść, a chyba nie marzy ci się, bym pobrudziła cię szlamem.
                          Nie poruszył się nawet o milimetr, tylko nadal świdrował mnie swoimi stalowymi oczami, a ja nie odpuszczałam i wytrwale oddawałam spojrzenie. W końcu nie wytrzymałam i odwróciłam wzrok.
                           — Nie potrzebuję go do wypracowania. To zajmie kilka minut, proszę.
                           Proszę. To jedno, dwusylabowe słowo zadziałało na mnie kojąco. Jego głos był wtedy taki aksamitny, wymieszany z nutą błagania i histerii. Nie wiedziałam, co się za tym kryje, nie chciałam wiedzieć. Podałam mu tylko w ciszy Księgę Niebezpiecznych Eliksirów i usiadłam z powrotem na krześle.
                           — Masz pięć minut. — Malfoy pokiwał tylko twierdząco głową i, ku mojemu zdumieniu, usiadł na krześle, które wcześniej zajmowałam ja, szlama. Nie powinno mnie interesować, czego szukał w spisie treści, ale zerkałam kątem oka z ciekawością. Nagle na jego twarzy pojawił się entuzjazm, jakiego nigdy u niego nie widziałam, nawet wtedy, gdy moje przednie zęby wyrosły do wielkości zębów bobra. Przerzucał kartki z prędkością światła i nagle trafił na szukaną stronę dwieście trzydzieści sześć.
                            Dwieście trzydzieści sześć. Uwierzylibyście mi, gdybym powiedziała, że te liczby odmieniły moje życie? Nie dziwię się, też bym wtedy nie uwierzyła.
                            Eliksir Wielosokowy. Czytał składniki i sposób przyrządzania Eliksiru Wielosokowego. Nie musiałam nawet czytać, żeby rozpoznać te straszliwe ilustracje. Sama doskonale wiedziałam, jak okropne konsekwencje czekają tego, kto popełni błąd w dodaniu ingrediencji.
                            Nie wiem, ile tak stałam nad nim, wpatrując się z zaintrygowaniem w kartki, które opisywały dokładne przyrządzenie eliksiru. Może kilka minut, a może godzin? W obecności Malfoya, który nie rzucał w moim kierunku obraźliwych komentarzy czułam się bardzo nieswojo i niekomfortowo. Nagle podniósł na mnie wzrok, intensywnie nad czymś rozmyślając, po czym bez słowa opuścił bibliotekę. Nie powiem, że wtedy się nie ucieszyłam, bo wręcz przeciwnie - odetchnęłam z ulgą.
Po tej krótkiej wymianie zdań długo rozmyślałam nad sprawą Eliksiru Wielosokowego. Oczywiście wiedziałam, że jest on nielegalny. Przyrządzałam go przez miesiąc w drugiej klasie, a później stałam się na długo kotem, więc naprawdę wiem o nim niemal wszystko i jakoś nie wierzyłam w to, aby Malfoy czytał o nim ze zwykłej ciekawości. Nie mówiąc już o tym, że udałoby mu się go przyrządzić. Jednak najbardziej zastanawiająca była przyczyna, dla której czytał o tym eliksirze.
Kilka dni później wszystko wróciło do normy, aż pewnego razu, piętnastego listopada, Harry przyszedł do mnie i powiedział, że wzywa mnie dyrektor. Możecie sobie wyobrazić moje zaskoczenie! Nigdy nie byłam wzywana tak nagle, w środku semestru, do Albusa Dumbledore'a. Były pojedyncze przypadki, ale zazwyczaj dotyczyły moich dobrych stopni lub zmieniacza czasu w trzeciej klasie.
                            — Witam, panno Granger — przemówił do mnie dyrektor wesołym głosem, gdy tylko przekroczyłam próg jego gabinetu.
                            — Dobry wieczór, panie profesorze — wyjąkałam niepewnie, rozglądając się po wnętrzu pomieszczenia.
                           Pamiętam dokładnie wygląd, każdy obraz, instrument oraz dokładne położenie myślodsiewni. Z tyłu pokoju Dumbledore'a znajdowało się wyjście na ogromny balkon, który rozciągał się wokół całej wieży, by móc z każdej strony świata podziwiać rozciągający się krajobraz. Często odtwarzałam ten widok w pamięci, choć nigdy nie potrafiłam w pełni oddać jego piękna. Żałowałam, że nie mam takiego pejzażu za oknem w Salonie Gryffindoru, chociaż i tamten był niczego sobie.
                           — Czy masz może ochotę na cytrynowego dropsa? — zapytał mnie siwobrody mężczyzna, a ja chyba zrobiłam niewyraźną minę, ponieważ roześmiał się pod nosem.
                           — Nie, ale bardzo dziękuję — odpowiedziałam, po czym usiadłam na krześle przed mahoniowym biurkiem, ówcześnie wskazanym przez dyrektora. — Chciał mnie pan widzieć, dyrektorze?
                           — Tak, panno Granger. Jest to sprawa niecierpiąca zwłoki. Chodzi mi dokładnie o pana Malfoya.
                          Jeśli  wezwanie mnie do gabinetu dyrektora było dziwne, to wyobraźcie sobie, co czułam, gdy usłyszałam nazwisko mojego największego wroga, jako przedmiot rozmowy.
                          — Przepraszam, panie profesorze, z całym szacunkiem, ale nie rozumiem.
                          — Mam pewną prośbę do ciebie i dotyczy ona pana Malfoya. Chcę, abyś mu pomogła.
                           Nie zrozumiałam tej prośby, w zasadzie nie rozumiałam wtedy zupełnie nic.
                          — Chodzi o pomoc w lekcjach?
                          — Również. Chodzi o pomoc we wszystkim, chcę, byś mu pomagała we wszystkim, o co cię poprosi. Zapewne wydaje ci się to teraz zadziwiające, ale bardzo mi na tym zależy. Możesz to dla mnie zrobić? — Dumbledore patrzył na mnie znad swoich okularów połówek i wpatrywał się we mnie błękitnymi oczami, jak gdyby przenikał wzrokiem moje ciało, umysł i duszę. Poczułam wtedy, że nie mam innego wyboru, że muszę to zrobić. I to była najlepsza decyzja mojego życia, choć wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy.
                          — Jak mam to zrobić, skoro Malfoy nienawidzi osób z nieczystą krwią?
                          — Siebie nienawidzi jeszcze bardziej, Panno Granger, i dlatego ważne jest, abyś zapomniała o przeszłości.
                         Profesor Dumbledore uśmiechnął się do mnie smutno, a ja zrozumiałam, że to koniec tej rozmowy.
                         Miałam zapomnieć o przeszłości, lecz czy aby na pewno byłam gotowa to zrobić? Oczywisty był fakt, że dyrektor nie dał mi prawa wyboru. Musiałam pomóc Draconowi Malfoyowi, pomimo wszelkich uprzedzeń, nienawiści i bólu, jaki mi sprawiał przez niemal sześć lat. Zawsze pozostawała mi nadzieja na to, że Malfoy nie zwróci się do mnie z jakąkolwiek prośbą.
                        Jakże ogromnie się myliłam...
                       Grudzień nadszedł niepokojąco szybko, a wraz z nim pierwsze opady śniegu. W zamku Hogwart zaczynało odczuwać się świąteczną atmosferę i wszyscy uczniowie rozprawiali na temat nadchodzących ferii. Niemal każdy wyjeżdżał i ja również planowałam wrócić do domu na ten czas. Powoli zapomniałam o rozmowie z dyrektorem, a gdy tylko pojawiało się to wspomnienie w mojej głowie, automatycznie wmawiałam sobie, że musiało mi się to przyśnić. W końcu nieraz nachodziły mnie w nocy dziwne koszmary, a prośbę Dumbledore'a z pewnością mogłam do nich zaliczyć.
                         Jednak wszystko zmieniło się piątego grudnia. Szłam na lekcję transmutacji i byłam zestresowana, ponieważ spóźniałam się już dziesięć minut przez wypracowanie Ronalda na obronę przed czarną magią. Poprosił mnie, bym wprowadziła kilka poprawek, gdyż ostatnio Snape wyjątkowo uwziął się na niego i to tylko dlatego, że Harry był zbyt dobry, aby się do czego przyczepić.
                        Szłam szybkim marszem przez korytarz na siódmym piętrze, gdy ktoś niespodziewanie i wyjątkowo brutalnie wciągnął mnie do dawno nieużywanej sali. Chciałam zacząć wołać o pomoc, bowiem nie codziennie ktoś wciągał mnie do sali, zakrywając usta i uniemożliwiając mi jakąkolwiek ucieczkę, lecz zdawałam sobie sprawę, że to nic nie da. Mój napastnik, nadal zakrywając mi jedną zimną dłonią usta, drugą w tym samym czasie dobył różdżki i zamknął drzwi na cztery spusty. Zaczęłam się niesamowicie trząść. Przecież w szkole od zawsze były osoby nienawidzące szlam, więc może jedna z nich postanowiła uciszyć mnie raz na zawsze? Byłam nawet zła na niego, że na moją śmierć wybrał zakurzoną, ciemną i nieużywaną salę z rozbitym lustrem pod ścianą. Moje serce biło szybko i mocno, a kiedy poczułam oddech przy uchu po moim ciele rozszedł się przyjemny dreszcz.
                        — Spokojnie, Granger, teraz cię puszczę, więc się nie wyrywaj... — Aksamitny głos Malfoya uspokoił mnie i przestałam się szamotać. Odsunął swą dłoń od moich warg, a ja odetchnęłam głęboko. Powoli odwróciłam się przodem do niego, patrząc ze złością w jego stalowe oczy.
                    — Możesz mi wytłumaczyć, co to miało znaczyć?
                    — Przepraszam cię, lecz było to konieczne. Potrzebuję twojej pomocy, a nie byłem pewien, czy pójdziesz dobrowolnie ze mną do pustej sali.
                              Moje serce gwałtownie przyspieszyło i nie miało to nic wspólnego ze strachem. Byłam zaintrygowana, nie sądziłam, że będę miała kiedyś okazję spełnić prośbę Dumbledore'a.
                    — O co chodzi?
                    — Chcę, żebyś pomogła mi w naprawie pewnej szafki.




~~**~~**~~**~~

Rozdział niezabetowany i w sumie to takie flaki z olejem, mało Malfoya, ale początki zawsze są ciężkie.
Wiem, że dawno nie komentowałam Waszych opowiadań, ale czytam wszystkie i na każdą kontynuację czekam z niecierpliwością. Niedługo znowu zacznę zostawiać po sobie jakiś ślad u Was.

niedziela, 1 grudnia 2013

prologus






    Czy zdarzyło wam się kiedyś kochać kogoś tak bardzo, że byliście gotów poświęcić wszystko, co do tej pory udało wam się uzyskać? Uczucie to wypełniało was powoli, z początku nieświadomie, aż w końcu zawładnęło nie tylko sercem i ciałem, ale również umysłem? Zdrowy rozsądek przegrał walkę z płonącym uczuciem miłości... 
    Ja coś takiego czułam. Straciłam wszystko w przeciągu zaledwie kilku miesięcy. Przyjaciół, szacunek, wsparcie... Ale czy kiedykolwiek żałowałam? Obawiam się, że nie. I żałować nigdy nie będę.